Górnicze opowieści

PRACE NAGRODZONE

Klaudia Juraszek

Zespół Szkolno – Przedszkolny nr 3 w Wałbrzychu

Pokoleniowa kopalnia

mężczyzna z dzieckiem
Uczestniczka konkursu

Wałbrzyska kopalnia węgla kamiennego funkcjonowała w latach 1770-1996. Była głównym źródłem zarobku mężczyzn mieszkających w Wałbrzychu, a zwłaszcza w dzielnicy Biały Kamień.

Mój dziadek Florian Przybysz urodził się 06.03.1938 r. w Szamarzewie w województwie wielkopolskim. Sytuacja materialna zmusiła go do pozostawienia rodziny i przyjazdu w 1962 r. do Wałbrzycha. Tutaj podjął pracę 12 lutego w kopalni Wałbrzych (szyb Chrobry). Był przodowym ścianowym oddz. G-4. Przeżył wypadek – zawaliła się jedna ze ścian. Długo leżał w szpitalu i otrzymał rentę. W 1987 r. przeszedł na zasłużoną emeryturę po 25 latach pracy. Niestety, historii z pracy dziadka więcej nie poznałam, ponieważ 22.02.2016 r. Bóg zabrał Go do siebie. Niech spoczywa w pokoju.

Mój dziadek Bogusław Iwanków, urodzony 10.10.1958 r. w Wałbrzychu, również pracował w KWK ”Thorez” (szyb Julia). Podjął pracę jesienią 1982 r. Śmiejemy się w rodzinie, że jego przygoda z górnictwem zaczęła się już w dzieciństwie w wieku ok. 7 lat. Lubił adrenalinę, a praca pod ziemią do łatwych nie należała. Dziadek sprawdzał się najpierw w transporcie. Po ok. roku został młodszym ślusarzem energomaszynowym. Uczył się naprawiać maszyny potrzebne do wydobywania węgla i sprzęty zapewniające bezpieczeństwo pracy. Awansował na ślusarza mechanika oddz.24.

Przeżył wiele przygód i tych wesołych i tych smutnych. Do jednej z nich lubi wracać szczególnie często, bo pokazuje, że się nie poddał, że ma silny charakter. Pewnej świątecznej nocy został wysłany na obchód, sam na głębokości ok. 600 metrów pod powierzchnia ziemi. Przechadzając się tunelem nagle zgasło światło. Nastała ciemność. Orientacja w terenie zaczęła szwankować. Krążąc korytarzem przez 2 godziny wymacał na ścianie kabel. Kabel = telefon. Zadzwonił. Dyspozytorka była bardzo zdziwiona, że przeszedł tak daleko po omacku.

To jedna z historii, która ukształtowała osobowość mojego dziadka. Było ich wiele, groźba przysypania czy jazda wagonikiem, która choć trochę umilała czas w pracy.

Zamknięcie kopalni w 1999 r. pozbawiło mojego dziadka pracy. Był 2 lata na osłonowym, kilkanaście lat pracował w innej branży, a teraz cieszy się z upragnionej emerytury. Na pamiątkę ma własnoręcznie wydobytą bryłkę węgla z ostatniego dnia pracy.

Niewątpliwie praca na kopalni jest ciekawa, a każdy przepracowany dzień potrafi być inny od poprzedniego.

Cieszę się, że moi dziadkowie bezpiecznie przeszli te etapy swojego życia. Że wjazdów było tyle samo, co wyjazdów.

Mam nadzieję, że dziadek Bogusław jeszcze nie raz zabierze mnie w świat podziemnych korytarzy, poprzez opowieści i wizyty w Parku Wielokulturowym Stara Kopalnia w Wałbrzychu.

Paweł Banasik

Zespół Szkolno – Przedszkolny nr 3 w Wałbrzychu

Mój Dziadek górnik!

wywiad z Jerzym Pacyniakiem

– Dziadku, nie raz opowiadałeś mi o swojej pracy w kopalni i wiele z tych górniczych opowieści doskonale pamiętam, ale dzisiaj chciałbym porozmawiać z Tobą, aby dowiedzieć się jeszcze więcej o Twojej karierze zawodowej.

– No, muszę przyznać, że jest mi miło być bohaterem Twojego wywiadu. Postaram się jak najdokładniej odpowiedzieć Ci na pytania, chociaż, jak wiesz, minęło już wiele lat odkąd zakończyłem pracę w górnictwie. Było to w 1990 roku.

– Masz rację Dziadku, to dawno. A jak to wszystko u Ciebie się zaczęło?

– Miałem wtedy 19 lat i trwało ćwierć wieku, cały ten okres byłem związany z wałbrzyską kopalnią Thorez. Wcześniej oczywiście była Szkoła Górnicza.

– Szkoła Górnicza i już nic, a jakieś może inne szkolenia?

– Tak , było coś takiego. Szkolenie górnicze odbywało się na szybie ,,Gabriel”. Najczęściej były to zajęcia jednodniowe raz w roku. Tematem szkolenia była pierwsza pomoc oraz bezpieczeństwo w pracy.

– Czym się Dziadek zajmował na kopalni?

– Na kopalni pracowałem, jako pomiarowy, zajmowałem się pomiarem wyrobisk górniczych oraz na koniec miesiąca pomiarem robót, które wykonali górnicy.

– A jak wyglądał Twój dzień – dzień pracy górnika?

– Dzień pracy rozpoczynałem o godzinie 6:00 rano spożywając śniadanie. Godzinę później czyli o godzinie 7 00 wraz z kolegami zjeżdżałem na dół kopalni, biorąc ze sobą przyrządy do pomiarów czyli: teodolit, statyw i taśmy miernicze. Tymi przyrządami dokonywałem pomiarów przeważnie chodników. Następnie wyniki pomiarów były nanoszone na mapy terenu kopalni, aby mieć informację o wielkości i kierunku wyrobiska. Około godziny dwunastej wyjeżdżałem na powierzchnię kopalni, aby używane przyrządy wyczyścić. O godzinie 13:30 kończyłem dzień pracy i udawałem się na odpoczynek do domu. Dodatkowo raz w miesiącu, na koniec miesiąca zjeżdżałem na dół kopalni aby dokonać tzw. odbiór czyli mierzyło się górnikom pracę, którą wykonali przez cały miesiąc, to znaczy długości chodników oraz ścian wyrobionego węgla, które następnie dawało się do wyliczenia do działu kadrowego, który dokonywał wyliczenia płacy górnikom.

– Czy w czasie swojej wieloletniej pracy na kopalni przeżył Dziadek przygodę, którą pamięta do dzisiaj?

– Kiedyś przydzielono mi zadanie sprawdzenia starego wyrobiska, które od dawien dawna nie było czynne. Zjechałem na poziom około 350 metrów pod ziemią. Chodniki w tym wyrobisku były bardzo wąskie na 60-80 cm. Mieścił się tam jeden tor, po którym poruszały się drewniane wózki na metalowych kołach ciągnięte przez konie. Obok wyrobiska znalazłem pomieszczenie, które pełniło w dawnych czasach funkcję stajni dla koni. Miała wielkość 8 metrów długości i 6 metrów szerokości oraz była wysoka na 2 metry. Znajdowały się w niej żłoby oraz łańcuchy, którymi konie były wiązane. W tamtych czasach konie ciężko pracowały na kopalni, przewożąc węgiel i przebywając cały czas pod ziemią. Wyjeżdżały na powierzchnię dopiero wówczas, kiedy były już niezdolne do ciężkiej pracy. W tamtym dniu poczułem się jakbym na chwilę przeniósł się w bardzo odległe czasy.

– Ciekawi mnie to, jak wyglądała praca górnika na kopalni?

– Na kopalni praca była bardzo ciężka. Górnik zjeżdżał windą na dół, a następnie wsiadał do kolejki podziemnej, którą przemieszczał się od 6 do nawet 12 km. Kolejka nie dojeżdżała do miejsca docelowego i kolejne pół kilometra do wyrobiska trzeba było pokonać pieszo. Na swoim miejscu pracy, górnik zjadał śniadanie i zaczynał fedrować, czyli kopać węgiel. Fedrowanie powodowało duże zapylenie pyłem węglowym. Ponadto na dole było bardzo gorąco, górnik musiał mieć na głowie hełm z lampą. Węgiel łopatą był przerzucany na przenośniki, które transportowały go do sypni. Z stamtąd wagonikami przetransportowywano węgiel na powierzchnię. Następnie węgiel przewożony był do sortowni, gdzie dokonywano jego uporządkowania według wielkości. I na koniec rozwożono węgiel wagonami kolejowymi po całym kraju.

– Dziadku, a Ty przez całe 25 lat pracy zajmowałeś to samo stanowisko?

– Można powiedzieć, że awansowałem. Na początku ładowacz, a z czasem zostałem rębaczem. Byłem też opiekunem dla młodych górników rozpoczynających pracę.

– Mama opowiadała, że po powrocie z pracy miałeś czas jeszcze na dom i rodzinę. Jak z tym dawałeś sobie radę?

Przecież to taka ciężka praca?

– Zmęczenie to jedno, a radość każdego dnia, że się wyjechało ,,z dołu” i wróciło do rodziny to rekompensowało wszystko. Zatem nie dziw się, że znajdowałem siły dla najbliższych.

– 25 lat w pracy to szmat czasu. Ale co przyczyniło się do jej zakończenia?

– No niestety, problemy zdrowotne zmusiły mnie do przejścia na emeryturę.

Pozostało mi wiele pamiątek, medali czy odznaczeń, które każdego dnia przypominają mi o moich górniczych latach. Jak wiesz niektóre z nich znajdują się w zbiorach moich bliskich, chociażby u Twojej siostry- mojej wnusi. Ale nie żałuję tego, niech kolejne pokolenia w rodzinie pamiętają o naszym górniczym rodowodzie.

– Wiesz Dziadku, jestem dumny z tych korzeni. Bardzo dziękuję za interesującą rozmowę, wiele dowiedziałem się o Twojej pracy. Wałbrzyskie tradycje górnicze będą żywe dzięki takim ludziom jak Ty.

Alicja Rychłowska

Publiczna Szkoła Podstawowa z Oddziałami Integracyjnymi nr 26 im. Komisji Edukacji Narodowej

„Opowieść o dziadku Lucjanie”

Nigdy nie poznałam swojego dziadka Lucjana. Znam go z opowieści taty
i babci Joanny. Czasem, gdy zamykam oczy, wyobrażam sobie starszego pana, który bierze mnie na kolana i opowiada swoją historię, a ja piszę ją tak…

Lucjan Rychłowski, bo tak nazywał się mój dziadek, przyjechał do Wałbrzycha z Francji, z Avion. Miał wtedy 15 lat. Razem ze swoimi rodzicami przybył na ziemię wałbrzyską
w poszukiwaniu lepszego życia. Praca w górnictwie czekała na młodych ludzi. Po jakimś czasie skończył kurs zawodowy na spawacza elektrycznego i acetylenowego. Został zatrudniony
w kopalni węgla kamiennego „Victoria” w Kuźnicach Świdnickich, w miejscu jego zamieszkania. Pracował na zmiany w godzinach: 6.00 – 14.00, 14.00 – 22.00 i 22.00 – 6.00. Najbardziej lubił zmianę poranną. Praca spawacza nie była prosta. Często wykonywał ją
w złych warunkach, np. w zimnie, w zapyleniu i wilgoci. Było to ciężkie i niebezpieczne zajęcie, ponieważ mogło dojść do wybuchu.

Minęło kilka lat zanim dziadek Lucjan poznał moją babcię Joannę, która przyjechała
z Krakowa również do pracy w Wałbrzychu. Ona zatrudniła się w sklepie spożywczym. Oboje pobrali się i wkrótce po tym, na świat przyszedł ich pierwszy syn – mój wujek Jan, a po
10 latach – mój tato Romuald. To dziadek Lucjan głównie utrzymywał rodzinę. Z jednej strony chciał być blisko najbliższych, a z drugiej – ciągle pracował, bo tak wyglądała praca na kopalni. Babcia ciągle wspomina, że miał tylko jeden dzień wolnego w miesiącu. W pozostałe dni po pracy zazwyczaj odsypiał, więc mało miał czasu dla rodziny. Mój tato rzadko go widywał i nie pamięta, żeby ojciec się z nim bawił, kiedy był mały. Pamięta za to zmęczenie na twarzy taty i czas, gdy on odsypiał po pracy.

Babcia opowiadała mi o książeczce „G”. Wyjaśniła, że była to książeczka oszczędnościowa, na którą składało się pieniądze dodatkowo zarobione w dni wolne. Dzięki temu górnicy kupowali meble, sprzęty domowe i towary, których w sklepach nie można było dostać. Babcia Asia często mówi, że teraz jest wszystko, a kiedyś dziadek Lucjan poświęcał swoje wolne dni i ciężko pracował, żeby kupić do domu choćby dywan.

Dziadek był docenianym pracownikiem kopalni. Na „Dzień Górnika” dostawał, jak wielu innych pracowników kopalni, premie finansowe. I choć było to święto, wolnego dnia nikt nie miał. Dopiero wieczorem górnicy świętowali je w tzw. „Karczmie piwnej”. Dziadek Lucjan nie brał w nich udziału. Był człowiekiem, który nie przepadał za zabawą i uroczystościami, wyróżniał się skromnością.

Babcia opowiadała, że nie zależało mu na zaszczytach i nagrodach, chociaż otrzymał Złoty oraz Srebrny Krzyż Zasługi i… nie chciał ich odebrać. Dopiero, gdy zatrzymano mu markę, musiał zgłosić się po nią do dyrekcji kopalni. Wtedy wręczono mu odznaczenia za lata pracy.

Mój tato wspomina jeden moment w życiu ich rodziny. Kiedyś, gdy dziadek Lucjan był na urlopie, w kopalni „Victoria”, w szybie „Barbara” doszło do wypadku. Zginęło w nim
5 górników – kolegów dziadka. Wtedy los go oszczędził. To stało się powodem
do niepokoju o każdy dzień pracy na kopalni. Bo przecież codziennie dziadek mógł wyjść
z domu i już nigdy nie wrócić. Trzeba było pogodzić się z taką sytuacją i dopracować
do emerytury. Tego właśnie chciał mój dziadek. Niestety, jego życie zakończyło się wcześniej z powodu zawału serca w 54 roku swojego życia. Mój tato miał wtedy 15 lat i bardzo potrzebował ojca.

Nigdy nie poznałam swojego dziadka Lucjana. Dziś cieszę się, że mogę o nim opowiadać. Pamiętam o dziadku, szczególnie w dniu jego urodzin, w „Dniu Dziadka” i…w „Dniu Górnika”.

Myślę, że powiedziałby mi jeszcze o wielu ciekawych historiach z pracy na kopalni.

… Pewnie byłby moim super-dziadkiem!

Zuzanna Januszkiewicz

Publiczne Gimnazjum nr 13 (Zespół Szkolny nr 2)

Historia prawdziwa

wywiad z Andrzejem Różyckim

Ja

Szkolny korytarz. Długa przerwa. Nogi same mnie niosą. Bezwiednie zawieszam wzrok
na tablicy ogłoszeń. Rzucam okiem i idę dalej. Docieram pod następną salę lekcyjną. W tej chwili łapię się na tym, że półgłosem powtarzam jakiś tekst. Brzmi jak refren piosenki. Górnicze opowieści. Opowieści górnicze. Górnicy opowiadają. I jeszcze raz. I kolejny. I znów. Rozglądam się wokół siebie. Może ktoś to nuci, a ja po prostu powtarzam? Górnicze opowieści.

Wiem, to ten plakat. Biegnę na pierwsze piętro pod szkolny sekretariat. Zgadza się, już wiem, co to za „refren”. Uważniej wczytuję się w treść: „Twój dziadek był górnikiem? Tata pracował w kopalni? Wujek do dziś opowiada o pracy na przodku? Przeprowadź z nimi wywiad, sfotografuj pamiątki, zeskanuj najciekawszy dokument lub zdjęcie i opleć je prawdziwą historią z dziejów wałbrzyskiego górnictwa!”.

Jeszcze nie wiem, o co mi chodzi i dlaczego tutaj wróciłam. Coś przyciąga mnie z tego plakatu. Coś woła. Dobrze. Czytam jeszcze raz: „Twój dziadek był górnikiem?”

Tak. Mój Dziadek… Andrzej Różycki.

On

Urodził się 24 lutego 1938 roku we Francji w górzystej miejscowości Grenoble. W 1947 roku wrócił z rodzicami do Polski. Mając 15 lat, zaczął pracować w piekarni jako piekarz. Z powodu niskich zarobków cztery lata później zmienił zawód i został górnikiem w wałbrzyskiej kopalni węgla kamiennego ,,Chrobry”. Nieco później zmieniła ona nazwę na kopalnię ,,Wałbrzych”. Górnikami byli również jego ojciec – Franciszek i czterej bracia – Zefir, Rufin, Hieronim, i ten, który po ojcu odziedziczył imię. Wszyscy oni ciężko pracowali w systemie zmianowym.

Andrzej Różycki przepracował w wałbrzyskim górnictwie 25 lat. Mając 44 lata, z powodu choroby, przeszedł na rentę.

Ja

Szkolny dzwonek. Koniec długiej przerwy. Zza rogu korytarza wyłania się znana sylwetka nauczycielki. Zgrzyt klucza w drzwiach do sali. Zaczyna się lekcja języka polskiego. Za oknem żółknące drzewa wołają mnie na spacer. Samotna ławka czeka na spotkanie. Przywołuję się do porządku, próbuję dociec, jaki jest temat lekcji. I znów to okno. Tym razem przyciągają mnie chmury. Każda czaruje jakimś bajecznym kształtem. Każda o czymś mi opowiada. Górnicze opowieści. Opowieści górnicze.

Czuję szturchnięcie moje koleżanki. Nuciłam? Nie, to polonistka prezentuje znany mi już plakat i zachęca, by wziąć udział w przedsięwzięciu. Powtarza kilka razy, jakby specjalnie do mnie: „Twój dziadek był górnikiem?”

– Tak. Mój Dziadek… Andrzej Różycki.

On i ja

Docieram do niego po lekcjach. Czeka na mnie w gościnnym pokoju. Miał dużo czasu, by wyciągnąć z szafy swój górniczy mundur. W powietrzu unosi się mgiełka kurzu, czuć zapach naftaliny. Dziadek uśmiecha się radośnie. Ma w oczach figlarne iskierki. Ożywają młodzieńcze wspomnienia. O tym, jak jego mama, Anna, codziennie z lękiem wyprawiała w górniczy świat szóstkę ważnych w jej życiu mężczyzn. O tym, jak cieszył ich szczęśliwy powrót do domu po kolejnej zmianie i o tym, jak poznał swoją przyszłą żonę – Krystynę.

Pojawiają się też inne wspomnienia. Dziadek poważnieje. Zbiera myśli, odżywają emocje.

Rok po przyjęciu do pracy w kopalni przeżyłem tragiczną historię… Na jednej ze zmian sztygar zarządził, żebyśmy przełożyli rurociąg powietrzny w następne pole. No, mieliśmy podłączyć pod młoty sprężone powietrze. Droga była ciężka, szybem zjechaliśmy na poziom 600 metrów. Szliśmy jakiś kilometr na oddział, gdzie wykonywano roboty. Trasa prowadziła wąskim i niskim korytarzem. Pamiętam, że kaskiem zawadzałem o lampy. Byliśmy zmęczeni, przepoceni, a jeszcze nie zaczęliśmy naszej roboty. Po przybyciu na miejsce sztygar zarządził kilkunastominutową przerwę. Górny chodnik… Mój Boże, to miejsce wydawało się być bezpieczne… Powiedziałem do mojego kolegi: Zjemy se chleb…

Dziadek wstaje od stołu. Na chwilę przerywa swoją opowieść. Ręce zaczynają mu drżeć, Słowa się łamią. Przestawia krzesło, potem wraca z nim na miejsce.

Akurat była zmiana między popołudniową, a nocną, gdy to się stało…Doszło do podwyższenia ciśnienia w rurach. Być może ktoś z wcześniejszej zmiany zbyt słabo dokręcił wąż z objemką. On oderwał się i metalowa końcówka najpierw uderzyła w mój kask, zwaliła mi go, a potem uderzyła w twarz mojego kolegę. Siedział tak blisko mnie… Poniósł śmierć na miejscu. To wielka tragedia! Był młodym człowiekiem i miał na utrzymaniu rodzinę…

Dziadek patrzy przed siebie. Cierpliwie czekam. Jeszcze raz żegna się ze swoim przyjacielem.

Tak mało brakowało, a być może nigdy bym nie usłyszała tej dramatycznej historii od mojego kochanego Dziadka.

W kopalni jest jak na wojnie. Raz się uda, raz się nie uda…

Pamiętam, pracowałem w nasypie… Zatkał się bunkier z węglem. On tam był magazynowany. No, miał być odbierany, ale nie wiem, czemu tego nie robili, a z taśmy przybywało. Zablokowało się, no to my z kolegą zaczęliśmy odgarniać, odbijać. Puknąłem dwa razy w rurociąg. Klapy pootwierały się i zaczął się sypać węgiel, ale jak! Strasznie szurnął. Urwał się zbiornik węglowy, wyleciał aż do chodnika. Pomyślałem: „Gdzie teraz uciekać? W górę? Nie, bo się uduszę!” Wszędzie kurz, pełna gęba węgla. Myślałem, że to koniec. Wszystko powywracało. Uciekliśmy w końcu w stronę schodów. Obaj się uratowaliśmy…

Tak to jest w kopalni. Wszędzie trzeba uważać. Trzeba myśleć o robocie.

Ostatnie słowa Dziadek wypowiada głośno i energicznie. Choruje na serce, więc myślę,
że czas na zmianę tematu. Nie chcę, by trudne wspomnienia zagrażały jego zdrowiu.

Na pytanie o pamiątki związane z jego pracą wyraźnie się ożywia. Na stole pojawiają się okazjonalne dyplomy i zegarek POLJOT, który dostał z okazji 25-lecia pracy. Kiedyś imponował swoją świetnością, dziś dla niego czas się zatrzymał, ale dla Dziadka nie ma to znaczenia. Zegarek to wysłużony kompan, dowód jego sumiennej pracy i sentymentalna pamiątka. Są też inne dowody docenienia mojego Dziadka przez przełożonych. To medale i odznaczenia. Cicho pobrzękują przyczepione do munduru. Dziś na chwilę znów ożyły, gdy Dziadek snuł swoją górniczą opowieść, historię prawdziwą.

Weronika Jarosz

Publiczne Gimnazjum nr 13 (Zespół Szkolny nr 2)

Może będę górnikiem…

wywiad ze Zbigniewem Sosnowskim

Weronika Jarosz: Dziadku, dzisiaj na lekcji języka polskiego polonistka zaprosiła nas do wzięcia udziału w konkursie ogłoszonym przez Centrum Nauki i Sztuki „Stara Kopalnia”
w Wałbrzychu.

Zbigniew Sosnowski: Znam to miejsce, ale z zupełnie innych czasów, kiedy nie było tam tego wszystkiego, co teraz… Mówisz, że konkurs? Na czym on polega?

W. J.: Wszyscy, którzy mają w rodzinie kogoś, kto pracował w górnictwie mogą przeprowadzić z krewnym wywiad, napisać o nim reportaż, przedstawić jego życiorys, opowiedzieć wybraną przygodę z pracy w kopalni. Zgodzisz się ze mną porozmawiać na ten temat?

Z. S.: Czy ja wiem? Dawno już jestem na emeryturze. Trochę też smutno mi, że nie ma już wydobycia w Wałbrzychu. Praca w kopalni to czasy mojej młodości.

W. J.: Jak trafiłeś do kopalni?

Z. S.: Jak większość młodych chłopaków w tym mieście. Podjąłem naukę w Szkole Górniczej. W pierwszej klasie myślało się: „Może będę górnikiem…”. Kiedy zaczęły się praktyki, pojawiła się myśl: Czy w ogóle mam nim być?”, a w trzeciej klasie – „ Chyba nie chcę być górnikiem”.

W. J.: Było aż tak ciężko?

Z.S.: Tak, to była bardzo męcząca, ciężka i niebezpieczna praca. Czasami myślę, że mogłaby ona być stosowana jako kara za różne przewinienia, za łamanie prawa (śmiech).

W. J: A twoje pierwsze dni w kopalni?

Z. S.: Każdego w szkole przydzielano do pomocy do rębaczy. Pracowałem „na ścianie”. Taka pierwsza ściana miała wysokości od 80 do 120 centymetrów. Była na upadzie.

W. J: Nie rozumiem. Co to znaczy?

Z. S.: Ściany na Dolnym Śląsku były raczej upadowe, czyli pod kątem. Zobacz, wyglądało to mniej więcej tak (rysuje).

Często drewniane osłony zawalały się i górnicy ginęli zasypani lub zmiażdżeni przez ziemię.

W. J.: To naprawdę były trudne warunki.

Z. S.: Tak. A do tego hałas z przenośnika i potworna ciemność. Światło rzucały tylko małe latarki z akumulatorami trzymanymi na ramieniu. Pamiętam, że miałem szukać swojego rębacza, byłem przypisany do niego do pomocy. Pełzałem z dołu do góry do rębacza ładującego węgiel.

W. J.: Dobrze usłyszałam, pełzałeś?

Z. S.: No, tak. Posłuchaj, pozycja, w jakiej się pracowało była nietypowa. Trzeba było leżeć bokiem, ale opierać się nogą, podłożem leciała woda. Kiedy położyłem się, to woda zamoczyła mi ubranie i przemoczyła buty. Próbowałem usiąść na akumulatorze latarki, ale po jakimś czasie drętwiała mi noga.

W. J.: Trudno było znaleźć jakąś pozycję?

Z. S.: Bardzo trudno. Kiedy zobaczyłem, jak to wygląda, to byłem przerażony, że ludzie mogą pracować w takich warunkach. Nie wytrzymywałem więcej niż około dwóch godzin
i zaczynałem wypełzać do górny, na chodnik. Na górnym chodniku stały osoby z dozoru, które nie miały według mnie pojęcia o pracy niżej. Ich ocena nie była obiektywna. Po tym dniu obiecałem sobie, że nigdy nie będę pracował w takich warunkach.

W. J.: Nie dotrzymałeś tej umowy z samym sobą…

Z. S.: No, nie. Z moją brygadą pracowałem na siedemnastą, ale w kopalni były cztery zmiany.

W. J.: Dziadku, czy były w tej pracy jeszcze jakieś momenty, kiedy się naprawdę bałeś?

Z. S.: Tak. Bardzo często były tzw. zawały.

W. J.: Masz na myśli choroby serca?

Z. S.: Nie, nie chodzi o zawały ziemi. Popatrz, to wyglądało tak (rysuje).

Umierało przy nich wielu ludzi. To były potężne ilości ziemi, które zabezpieczało się tylko drewnem. Jak wszystko się waliło, to uciekaliśmy pod ociosy – boki. Pewnego razu jeden chciał uciec i wybiegł spod ociosu. Dostał kamieniem w głowę, ale ochronił go jego kask i skończyło się tylko na utracie przytomności.

W. J.:Dobrze, że nikt nie zginął.

Z.S.: Nie zawsze tak było. Czasami ktoś miał pecha, pisane mu było inaczej… Na upadowej chodził skipowóz. Tak nazywaliśmy żelazną kolej do wyciągania urobku do góry. Urobek wciągało się kołowrotem linowym. Żebyś lepiej wiedziała, o co chodzi, zobacz (rysuje).

Pracowało tam dwóch elektryków. Jeden z nich był „świeżym” mężem, lubił chodzić po górach, lubił się wspinać. Nastąpiła awaria i skipowóz poleciał na dół. Oni się ukryli. Skipowóz odbijał się od ścian. Wtedy ten młody pomyślał, że akurat się od nich odbije i odskoczył. Trafiło go. Zmarł na miejscu.

W. J.: Dziadku, myślałam, że w kopalni górnikom zagrażał przede wszystkim metan.

Z. S.: To inna sprawa. Z tym wybuchowym gazem nie ma żaru. Kiedyś na moje miejsce wsadzono w kopalni syna jakiegoś ważnego człowieka. Akurat kilka dni potem nastąpił wybuch metanu i wszyscy zginęli.

W. J.: Dziadku, nie wypada się cieszyć, ale dobrze, że ciebie tam wtedy nie było.

Z. S.: To prawda, ale każdego życia jest szkoda. Robota w kopalni to był ciężki kawałek chleba. Mogę to obiektywnie ocenić, bo tam pracowałem.

W. J.: Dziadku, dziękuję ci za rozmowę. Chyba już wiem, jak napiszę tę pracę na konkurs.

Nikola Trzcińska

Zespól Szkolno-Przedszkolny nr 3

Opowiadanie o Bogdanie Trzcińskim

Mój dziadek nazywa się Bogdan Trzciński. 20 lat temu był górnikiem na stanowisku strzałowy w Kopalni Węgla Kamiennego na Podgórzu. Jego codziennymi obowiązkami w pracy było określenie siły i rodzaju wymaganego ładunku wybuchowego. Ładował i detonował go w kopalni podziemnej w celu rozkruszenia i oddzielenia kamienia od jednolitej bryły. Dokonywał oględzin otworów w celu ustalenia wielkości, typu i lokalizacji potrzebnego ładunku wybuchowego. Zaznaczał miejsca i liczbę wierconych otworów oraz wydawał instrukcje dotyczące głębokości i umiejscowienia otworów wiertniczych. Wkładał jak dynamit, azotan amonowy, proch w otworach strzałowych oraz ubijał ładunek przy pomocy specjalnego ubijania. Instalował i łączył spłonki i zapalniki wewnątrz otworów w celu uzyskania efektów eksplozji. Mój dziadek łączył przewody zapalników i uszczelniał otwory strzałowe przybitką z gliny, kruszywa, piasku i innymi materiałami. A także kontrolował przestrzeń rażenia materiału wybuchowego, sygnalizował pracownikom o konieczności opuszczenia zagrożonego terenu. Przyłączał linie strzałowe do zapalarki i ostrzeliwał serie lub pojedyncze ładunki. Magazynował materiały wybuchowe. Transportował materiały wybuchowe na teren ostrzału używając lekkich platform wózków. Dziadek Bogdan miał bardzo odpowiedzialna prace górnika, bardzo ja lubił i z chęcią do niej przychodził ale niestety po 25 latach pracy dziadek zachorował od pracy pod ziemia i musiał iść na rentę.

Łukasz Karpowicz

Zespól Szkolno-Przedszkolny nr 3

Opowiadanie o Zbigniewie Karpowiczu

Mój dziadek był pracownikiem kopalni węgla kamiennego „Victoria”, szyb „Witold”. Opowiedział mi o wydarzeniach z lat 80., które wywarły ogromny wpływ na historię naszego kraju.

W sierpniu 1980 r. odbył się strajk górniczy, odbywał się on w okresie powstawania ruchu społecznego „Solidarność”. Protest ten polegał na tym, iż pracownicy, w tym mój dziadek, pozostawali po wykonanej pracy na terenie kopalni. Pracownicy byli przebrani w ubrania robocze, niektórzy byli przed pracą, a niektórzy po wyjeździe z „dołu”, co było widać po ich brudnych twarzach i rękach – opowiadał dziadek.

Bramy wjazdowe i wyjazdowe były zamknięte i zablokowane przez protestujących, tak aby utrudnić ówczesnej milicji (policji) wstęp na teren zakładu. Protestujący byli wspierani przez kapłanów i rodziny. Zgodnie z tradycją górniczą na terenie szybu „Witold” umieszczona była miniaturowa kapliczka z figurą św. Barbary – patronki górników, w tym miejscu kapłani odprawiali mszę dla i za protestujących. Rodziny wspierały protestujących przed terenem kopalni, witały się przez ogrodzenie oraz podawały ciepłe posiłki. Mój tato i moja babcia w taki sposób wspierali mojego dziadka. Jestem dumny z mojego dziadka, że był taki odważny, a ja dzięki temu mogę żyć w wolnej Polsce.

Mam nadzieję, iż powstająca izba pamięci przy szybie „Witold” opowie młodym ludziom o tym wydarzeniu.

Patrycja Gąsiorek

Zespól Szkolno-Przedszkolny nr 3

Górnicze opowieści

opowieść o Walerym Usowiczu

Mój dziadek Walery Usowicz był pracownikiem kopalni „Wałbrzych”. Buła to kopalnia węgla kamiennego. Należały do niej również koksownie. Dziadek miał 20 lat, gdy zaczął pracę w kopalni, zaraz po ukończneiuoi szkole górniczej. Jego praca wiązała się z używaniem materiałów wybuchowych i odpalaniu ich w odpowienim miejscu i czasie. Była to praca ciezka i niebezpieczna. W roku 1994 był wybuch metanu. Kolega mojego dziadka zginął na miejscu, a mojemu dziadkowi musieli usunąć śledzionę. Po tym wypadku pracował już na powierzchni.

Z opowiadań babci jej tata, a mój pradziadek pracował na kopalni „Rozbark”. Nie było tam wentylacji. Zamiast kolejek były konie. Pradziadek miał swojego ulubionego konia. Karmił go i bardzo się do niego przywiązał. Konie zawsze wyczuły wybuch metanu. Były niespokojne, płoszyły się i uciekały. Zawsze bardzo ciężko pracowały, a po latach pracy wywożono je na powierzchnię. Taki koń był już ślepy.

Wszyscy moi dziadkowie zmarli na pylicę płuc. Jest to choroba górnicza spowodowana długotrwałym przebywaniem w pyle węglowym.

Maria Kochańska

Zespól Szkolno-Przedszkolny nr 3

Górnicza opowieść… – p. Roman Kochański

Górnik?… No właśnie, praktycznie połowa młodych ludzi nie zdaje sobie sprawy, jaka ta praca była trudna.

Pozwólcie, że opowiem Wam o pewnym człowieku – moim Tacie i o jego krokach w górnictwie.

ROMAN KOCHAŃSKI – Jako młody człowiek w 1970 zaczął kształcić się w Zasadniczej Szkole Górniczej przy Kopalni Victoria w Boguszowie. W 1973 został Absolwentem Wydziału Górniczego w Klasie 3c i podjął ciężką, mozolną oraz niebezpieczną pracę w górnictwie, na stanowisku młodszy górnik przy wydobywaniu węgla. W roku 1974 awansował – został górnikiem technicznej eksploatacji złóż. Po 4 latach, w 1978 nadarzyła się kolejna możliwość podwyższenia swoich kwalifikacji zawodowych – odbyty kurs na ratownika górniczego, aby zacząć ratować ludzkie życie pod ziemią. Była to bardzo odpowiedzialna praca, związana z organizacją i bezpieczną pracą górników, przy wydobyciu. Dalsza chęć podniesienia kwalifikacji spowodowała podjęcie nauki. Pracując w zawodzie, w latach 1978 – 1981 uczęszczał do Technikum Górniczego. Rok później ciężką pracą wypracował sobie stanowisko Nadgórnika oddziału wydobywczego. Spoczywała na nim wielka odpowiedzialność . Większość swojego czasu spędzał w kopalni. Jego praca to był jego drugi dom. Mimo trudności, bólu i zmęczenia szedł w zaparte i dzięki temu w 1984 został Sztygarem Zmianowym Oddziału Wydobywczego oraz otrzymał, uchwałą Rady Państwa odznaczenie , za siedmioletnią nieprzerwaną i wyróżniającą pracę w Górnictwie- Brązowy Krzyż Zasługi. Pracując na najwyższym stanowisku nie zapomniał o ratowaniu życia innych górników, dzięki temu otrzymał odznaczenie Zasłużonego Ratownika Górniczego. Miłą stroną pracy były odznaczenia, dyplomy a także ubieranie munduru galowego- górniczego. Składał się on z czarnego aksamitnego munduru, na którym przypinano odznaczenia:

Zasłużonego Ratownika, Srebrny Krzyż Zasługi od Prezydenta Polski Rzeczypospolitej Ludowej oraz różne inne odznaczenia. Otrzymał też dyplom uznania za 25-letnią wytrwałą pracę w przemyśle węglowym – tzw. Dyplom Honorowy.

W 1988 Centralna Stacja Ratownictwa Górniczego w Bytomiu nadała Odznakę Honorową „Zasłużony Ratownik Górniczy”.

Codzienna praca górnika nie należała do łatwych. Nie wszyscy nadawali się do niej, niektórzy rezygnowali. Praca na poziomie – 50 do około 700m pod ziemią, stwarzała duże zagrożenia, dla pracujących.

W 1994 roku Roman Kochański zakończył pracę w Górnictwie, ze względów zdrowotnych.

Z roku na rok od tamtego czasu górnicy spotykają się w 1-szej dekadzie grudnia, aby wspomnieć te trudne czasy i wielu ludzi którzy zginęli pod ziemią w tym trudnym zawodzie, abyśmy my mieli czym palić w piecach. Z roku na rok jest ich coraz mniej, więc my pamiętajmy o nich i w tym dniu 04 – 12 chociaż złóżmy im podziękowania – za ich trudną, niebezpieczną i ofiarną pracę.

Julia Popławska

Publiczna Szkoła Podstawowa Nr 21 im. Olimpijczyków Polskich

(Gimnazjum nr 7)

Rok 1985 rokiem śmierci wielu górników

(ze wspomnień Bogdana Bogdanowicza)

dziewczynka przy maszynie
Uczestniczka konkursu

Pamiętam to do dzisiaj – historia, której nie da się zapomnieć. Pomimo upływu tak długiego czasu nie można o tym zapomnieć.

W dzień, który wydarzył się wypadek, miałem iść na nockę, ale przed śmiercią uratowało mnie to, że żona musiała iść do pracy, a ja zostałem z dziećmi. Przyczyną śmierci górników był wybuch metanu. Eksplozja miała miejsce dnia 22 grudnia 1985 roku, dwa dni przed Bożym Narodzeniem. Do tragedii doszło na około 671 metrze pod ziemią. W jednym z chodników konserwowano urządzenia do transportu urobku. W naprawę zaangażowano 26 górników. Wentylacja wyrobiska, w którym przebywali ludzie, była niewłaściwa. Pod stopem nagromadziła się duża ilość metanu. Czujniki tego feralnego dnia nie zareagowały. Chwilę później doszło do wybuchu. Zginęło 18 górników, którzy mieli przed sobą całe życie. Załoga, w której najmłodszy młodzieniec miał 18 lat, a najstarszy 42 lata, nie zdołała się uratować. Usłyszałem wówczas o tym w telewizji z relacji. Te słowa dźwięczą mi w uszach przez tyle lat. „Nastąpił wybuch, są ofiary śmiertelne ”. Do dzisiaj mam przed oczami moją załogę, z którą pracowałem pod ziemią i znałem ją. Wiele rodzin straciło ojców, a także i synów. Praca górnika nie jest łatwą pracą. Na pewno jest bardzo niebezpieczna. Wychodząc z domu, zawsze zastanawiałem się, czy wrócę do domu cały, a wracając, dziękowałem Bogu za bezpieczny dzień. Rok później zrezygnowałem z pracy w kopalni i wróciłem do normalnego, spokojnego życia z myślą, że ja mogłem też zginąć i zrobić tragiczny prezent bliskim na Boże Narodzenie – opowiada dziadek, Bogdan Bogdanowicz. Pracowałem w kopani THOREZ od 1981 roku do 1986 roku i mam wielki szacunek dla tych, którzy całe swoje życie zjeżdżali pod ziemię do pracy.

Amelia Sowa

Zespól Szkolno-Przedszkolny nr 3

Opowiadanie o górniczej rodzinie

Tradycje górnicze w mojej rodzinie były od dawna. Jak większość rodzin z regionu wałbrzyskiego i moja miała w rodzinie jakiegoś górnika.

Mój pradziadek Henryk Błażejewski był górnikiem. Pracował jako rębacz w kopalni Mieszko przez 16 lat. Mimo, iż go nigdy nie poznałam (zmarł zanim się urodziłam) wiem od mojej babci, że bardzo cenił sobie te pracę, wręcz był dumny z tego, że był górnikiem. Dlatego też, gdy urodziła mu się wnuczka, czyli moja mama – dostała na imię Barbara. To na cześć św. Barbary, która jest patronką wszystkich górników.

Drugim górnikiem w mojej rodzinie jest mój dziadek Jan Sowa, który w latach 1955 – 1973 pracował na kopalni „Mieszko” i „Thorez”. Potrafił godzinami opowiadać historie z tego okresu. Jedne są ciekawe, a inne smutne, które uświadamiają mi, jaka to była ciężka praca i jak wiele ci ludzie poświęcali zjeżdżając na dół do pracy. Dziadek otrzymał nawet Brązowy Krzyż Zasługi w latach 60-tych – niestety, został mu skradziony.

Jednak najbardziej dumna jestem z mojego taty Roberta Sowy, który (tak jak jego ojciec) jako młody chłopak pracował na kopalni. Został ratownikiem górniczym, który ratował swoich kolegów i przyjaciół, kiedy byli w niebezpieczeństwie. Z wielkim wzruszeniem opowiadał mi o swoich dniach spędzonych pod ziemia. Pracował na kopalni „Thorez”, szyb Julia i Chwalibóg. Zastęp ratowniczy liczył 5 osób – 4 ratowników i dowódca. Zawsze musiał być jeden zastęp. Pracę zaczynał od zjazdu windą na dół. Następnie pociągiem z wagonikami na szyb Chwalibóg jechał ok. 30 minut. W sekrecie powiedział mi, że lubił wtedy grać z kolegami w karty. Widziałam takie wagoniki na Starej Kopalni w Wałbrzychu i jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić, jak dorośli mężczyźni z ekwipunkiem mogli się tam pomieścić.

Jeżeli nie było akcji ratunkowej wykonywał lżejsze prace, ale były takie dni, które zapamięta do końca życia. Jedna z takich akcji, kiedy bał się o swoje życie i swoich kolegów, odbyła się w szybie Julia. Palił się chodnik, wszystkie elementy drewniane i łatwopalne się spaliły. Pozostała tylko konstrukcja metalowa – co było wielkim niebezpieczeństwem i mogło dojść do zawalenia się chodnika. Odkręcone były wszystkie hydranty, a wody było po pas. Na szczęście ta akcja zakończyła się szczęśliwie, ale były też takie, które kończyły się tragicznie. Najgorsza tragedia wałbrzyskiego górnictwa była 22.12.1985 r. na kopalni „Wałbrzych”. Zginęło wtedy 18 górników. Przez długi czas wszyscy górnicy byli bardzo przygnębieni.

Dzięki tej pracy mój tata bardzo ceni sobie życie. Jest pomocny, silny i czuły na ludzka krzywdę, a ja po trochę odziedziczyłam po nim te cechy.

Po rozmowach z wieloma byłymi górnikami cenię ich pracę jeszcze bardziej. Wiem ile musieli poświecić idąc każdego dnia do tak ciężkiej i niebezpiecznej pracy. Cieszę się również, że w moim mieście, w Wałbrzychu powstało piękne muzeum górnictwa Stara Kopalnia, dzięki której ja i moi rówieśnicy możemy poznać tajemnice pracy naszych ojców, wujków, dziadków i pradziadków.

Julia Grzegorczyk

Zespól Szkolno-Przedszkolny nr 3

Mój daleki krewny – Górnik

ze wspomnień Bronisława Wiśniewskiego

W mojej najbliższej rodzinie nie ma tradycji górniczych. Jedynie daleki krewny ze strony mamy pracował w kopalni.

O jego historii opowiedziała mi prababcia. Nazywa się Bronisław Wiśniewski i w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku pracował na kopalni „Wałbrzych” na stanowisku rębacza. Była to bardzo ciężka praca, w niebezpiecznych warunkach. Wujek bardzo lubił swoje zajęcie, często dostawał premie, a z okazji Święta Górnika specjalne odznaczenia. Uczestniczył również w licznych biesiadach i „Barbórkach”.

Pewnego dnia, tuż przed Świętami Bożego Narodzenia nasze miasto obiegła wiadomość o wybuchu gazu w jednym z chodników kopalni. Okazało się, że kilku górników zostało tam uwięzionych a wśród nich wujek Bronek. Natychmiast organizowano pomoc, grupa ratowników rozpoczęła poszukiwania. Rodziny uwięzionych zebrały się przed bramą kopalni czekając na wiadomości. Uwięzieni górnicy mieli coraz mniejsze szanse na przeżycie, nie było wiadomo czy któryś z górników jest ranny. Ratownikom, bowiem nie udało się nawiązać z nimi kontaktu. Przed kopalnią zbierał się coraz większy tłum, chciano w ten sposób podtrzymywać na duchu rodziny poszkodowanych. Nikt nie myślał o świątecznych porządkach lub zakupach.

Akacja ratownicza trwała ponad 50 godzin, w pewnym momencie wybiegł z budynku kopalni jeden z dyrektorów krzycząc głośno, że ratownicy dokopali się do uwięzionych. Na miejscu czekały już karetki ratunkowe z lekarzami. Po pewnym czasie zaczęto na noszach wynosić poszkodowanych i na sygnale odwozić do szpitala. Okazało się, że wszyscy żyją, tylko jeden z nich miał złamaną nogę. Wujek po tym zajściu opowiadał, że pozwoliła im przeżyć kawa, którą zaparzyła w termosie mu ciocia. Po tym wypadku ciocia namawiała wujka, żeby zmienił prace na mniej niebezpieczną. Wujek nie zgodził się. Powiedział, że chciał być górnikiem, jest górnikiem i będzie górnikiem.

Od tej pory codziennie zabierał do pracy termos z kawa jako talizman bezpieczeństwa.

Weronika Kołodziej

Zespól Szkolno – Przedszkolny nr 3

Wspomnienie Zbigniewa Dąbrowskiego

Na wstępie chciałam napisać parę słów o sobie samej oraz to, kim jestem.

Otóż nazywam się Weronika Kołodziej i mam 11 lat, urodziłam się 20.12.2006 roku w Wałbrzychu i jestem prawnuczką wyjątkowego człowieka. Pragnę przedstawić wam opowieść o kimś bardzo bliskim memu sercu, czyli pradziadkowi Zbigniewowi Dąbrowskiemu, który urodził się 21.06.1931 roku w MarleslesMines we Francji. Dziadek skończył szkołę podstawową we Francji i jako 14-letni chłopak poszedł do pracy. W dawnych latach z opowieści mojej prababci wynika, że dziadek został zapisany do pracy przez swego ojca. W tamtych czasach zupełnie normalnie podchodziło się do tego, że pracowały dzieci. Tak zaczęła się przygoda dziadka w górnictwie – dziadek pracował bardzo ciężko. Zawsze przed zjechaniem w dół, czyli pod ziemię, skąd wydobywali węgiel, modlił się o szczęśliwy powrót do domu.

Dziadek po powrocie do Polski wraz z rodzicami w 1955 roku zaczyna pracę w Kopalni „Thorez” w Wałbrzychu. Dodatkowo kończy Technikum Górnicze. Dziadek opowiadał mojej mamie, że miał wypadek w pracy i to nie jeden. Pewnego razu, zaraz po narodzeniu mojej babci Alicji Dąbrowskiej w 1960 roku, dziadek nie wrócił z nocnej zmiany. Babcia bardzo niepokoiła się, ale okazało się, że dziadek trafił do szpitala. Miał liczne złamania nogi i ręki oraz trzech palców. Na dziadek nie zginął w wypadku.

Z opowiadania oraz mojej mamy wynika, że babcia zawsze bała się, gdy dziadek wychodził do pracy. Tamte czasy były o tyle trudne, że nie było takiej mobilnej elektroniki jak dzisiaj. Mimo to panowała, jak wspomina babcia, bardzo duża solidarność wśród sąsiadów, którzy zawsze szybko przekazywali sobie wszystkie ważne wiadomości. Mój pradziadek opowiadał mojej mamie, że pamięta bardzo zabawną sytuację związaną ze szczurem. Otóż, kiedy dziadek zjeżdżał pod ziemię na głębokość 800 metrów, a może nawet głębiej, mieli ważne zadanie związane z pozyskaniem dużej ilości węgla. Dziadek opowiadał, że panował tam specyficzny nie do opowiedzenia klimat – z jego słów wynikało, że ci pracownicy z jego brygady czuli się bardzo mocno związani ze sobą. Dziadek mówił, że bardzo mocno sobie ufali i znali się na tej robocie, musieli być twardzi psychicznie i musieli umieć zachować zimną krew w trudnych sytuacjach, a takich nie brakowało, bo jeden fałszywy ruch mógł nieść za sobą poważne skutki.

Wracając do tematu szczura – to dziadek opowiadał mojej mamie, że gdy zjeżdżali bardzo daleko w głąb ziemi to trafili na stado szczurów. Mój dziadek bardzo lubił zwierzęta i dlatego w czasie, gdy miał przerwę zawsze przyglądał się tym zwierzętom. Z opowiadania jego wynikało, że szczególnie bardzo przypadł mu do gustu jeden z tych gryzoni – mówił, że szczur się mu przyglądał, a gdy dziadek rzucił mu okruch chleba, ten od razu po niego sięgnął. Dziadek mówił, że od tamtej pory przychodził codziennie, gdy on był w pracy, a później już nawet przybiegał do nogi dziadka i dawał się pogłaskać.

Jestem bardzo dumna z moich krewnych, którzy mimo niebezpieczeństw potrafili być obowiązkowi i wytrwali, a nawet odważni. Uważam, że należy brać z nich przykład.

Natalia Wojtas

Publiczna Szkoła Podstawowa z Oddziałami Integracyjnymi nr 26 im. Komisji Edukacji Narodowej

Wywiad z moim dziadkiem górnikiem

Dziennikarz: Czy mógłbyś powiedzieć jaki masz zawód i dlaczego akurat ten?

Górnik: Pracowałem w Kopalni Węgla Kamiennego „Wałbrzych” przez 25 lat, jako sztygar 16 lat, a przez 9lat pracowałem pod ziemią, wydobywając węgiel. Zostałem górnikiem głównie przez namowy kolegów z podstawówki, a ze względu na to, że była to jedna z najlepiej płatnych prac przystałem na ich namowy.

Dziennikarz: Czy lubiłeś swoją pracę? Które stanowisko podobało Ci się bardziej?

Górnik: Lubiłem swoją pracę, przyzwyczaiłem się do niej a nawet byłem z niej zadowolony. Wolałem pracować pod ziemią, ponieważ lubiłem pracę fizyczną. Podczas takiej pracy martwisz się tylko o siebie samego, natomiast na stanowisku sztygara, który daje przydziały, musisz martwić się o wszystkich pracowników znajdujących się pod ziemią.

Dziennikarz: Jak to się stało, że pracowałeś na stanowisku sztygara?

Górnik: Jak już wspomniałem, wolałem pracę fizyczną, dlatego kiedy koledzy powiedzieli abym poszedł na stanowisko sztygara, byłem sceptycznie nastawiony do ich pomysłu. Jednak i tak zostałem awansowany, głównie ze względu na moje wykształcenie oraz ilość przepracowanych lat w kopalni.

Dziennikarz: Jaki był twój najgorszy dzień w pracy?

Górnik: Wydaje mi się, że był to dzień, kiedy jedna ze ścian, przy której pracował mój sąsiad miała zawał – to znaczy, pozostawiona przestrzeń po wyrabowaniu węgla zawaliła się, kiedy zostały zdjęte podpory. Wydarzyło się to na koniec naszej zmiany, kiedy wszyscy mieliśmy wrócić razem na powierzchnię. Spostrzegłem wtedy, że nie ma jeszcze jednego pracownika. Zawołałem brygadzistę,aby poszedł sprawdzić. Kiedy wrócił, okazało się, że zawalił się odcinek obok miejsca, w którym oni pracowali. Zebrałem kilku ludzi i poszliśmy go ratować. Wyciągnęliśmy go spod stropnicy drewnianej, która pękła i runęła pod wpływem nacisku zawalających się kamieni. Niestety mój kolega zmarł.

Dziennikarz: Na jakiej głębokości maksymalnej pracowałeś pod ziemią?

Górnik: Nigdy nie pracowałem bardzo głęboko, ale kilka razy zjeżdżałem na poziom 400m p.p.m, czyli ok. 900m w głąb ziemi później tylko zjeżdżałem aby zobaczyć czy wszyscy pracują według swojego przydziału.

Dziennikarz: Czy w pracy górnika są jeszcze jakieś inne zagrożenia? Czy pamiętasz jakąś katastrofę z lat kiedy pracowałeś pod ziemią?

Górnik: Praca górnika jest bardzo niebezpieczna, poza zawałami ścian, czy zapadaniem się tunelu groźny jest także metan i spowodowane przez niego wybuch. Pamiętam jeden wybuch metanu, który miał miejsce zaledwie trzydzieści minut po naszej zmianie. Miałem już wracać do domu kiedy usłyszałem o tej tragedii.

Dziennikarz: Dziękuję za udzielenie mi tych informacji. Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję jeszcze porozmawiać o górnictwie.

Nikola Łuczak

Publiczna Szkoła Podstawowa z Oddziałami Integracyjnymi nr 26 im. Komisji Edukacji Narodowej

Jesienne pogaduchy z wnuczką

– Kiedy rozpocząłeś pracę ?

-Na kopalni zacząłem pracę w wieku osiemnastu lat po skończeniu szkoły zawodowej górniczej. Zacząłem pracować jako tzw. młodszy rębacz czyli młodszy górnik, taką mieliśmy funkcję na dole. W wieku osiemnastu czy dziewiętnastu lat dostaliśmy z kolegą pobór do wojska, a że już pracowaliśmy na kopalni, to nas odraczało. Można było przepracować 5lat i wtedy się nie szło do wojska, ale podstawą była umowa z kopalnią na 5lat pracy na dole, no i myśmy z tego przywileju z kolegą skorzystali. No, a po tym czasie mieliśmy już funkcję górnika, bo podnieśliśmy swoje kwalifikacje i zostaliśmy już na kopalni.

– Czy od razu zostałeś górnikiem strzałowym?

– Za dobre sprawowanie i za dobrą pracę wysyłali nas na kursy, na Górny Śląsk. To dopiero chyba po 10 latach zrobiłem kurs strzałowego. A po kilku następnych latach,za bezpieczne strzelanie i dobre wyniki zostałem skierowany znowu na Górny Śląsk na kopalnię szkoleniową ‘’BARBARA’’ na kurs instruktorów strzałowych.

– Na czym polegała ta funkcja?

Miałem nadzór nad górnikami strzałowymi, wykonywałem metryki strzałowe, próbne strzelania i centralne strzelania. Nasze wałbrzyskie kopalnie zaliczane były do niebezpiecznych, zagrożonych wybuchem gazu metanowego i pyłu węglowego, dlatego robiliśmy specjalne strzelania między zmianami, pod nieobecność załogi na dole; bo gdyby coś się stało, to jedynie my byśmy zginęli. Strzelaliśmy z odległości około 0,5 km. Wykonane zadanie zgłaszaliśmy do dyspozytora, który następnie sprawdzał, czy nie ma zagrożenia wybuchem gazu metanowego. Jeżeli czujniki nie wykazywały zagrożenia, zezwalano nam na pójście ‘’na ścianę’’ skontrolować efekty strzelania. Po kontroli, gdy wszystko było w porządku, pozwalano załodze wydobywczej na wejście do tego rejonu.

– Na jaką głębokość zjeżdżałeś?

– U nas były dwa szyby. Jeden szyb na ponad 400m, chyba 460m, a drugi na 640m. To były główne podstawy tzw. nadszybia, a z tych nadszybi oddział jeździł pociągami osobowymi 2km dalej od szybu i potem były jeszcze szybiki o głębokości po 100 i po 200m, czyli tak do 1000m.

– Jak oddychaliście na takiej głębokości?

– Na dole były wentylatory, które zasysały powietrze z głównego przekopu na pomocą rur czyli lutni metalowych, ale czasami gdy nie było jeszcze wykonanej stałej wentylacji, robiło się na szybkiego tzw. ‘‘lutnie parciane’’; to był taki rękaw foliowy.

– Czy pamiętasz swój pierwszy dzień w kopalni?

– Pamiętam, pamiętam. Starzy górnicy w pierwszy dzień zrobili mnie i jeszcze paru w balona, bo zjeżdżaliśmy szybem na dół i taki Józek, do dzisiaj pamiętam, Rajewski, co byłem u niego na szkoleniu, jak zjeżdżaliśmy tym szybem na dół, to powiedział: ‘’No to teraz trzymajcie się chłopaki poręczy, bo będzie zakręt’’. Myśmy się złapali tej poręczy jak głupki, a przecież w szybach nie ma zakrętów i my się przecież o tym uczyliśmy, ale człowiek taki był zdenerwowany, że spanikowaliśmy.

– Jaki był dla ciebie najtrudniejszy dzień w pracy?

– No miałem parę takich dni. Jak już byłem instruktorem strzałowym i akurat byłem na obchodzie z naszym inżynierem strzałowym Radke, tak się nazywał. Kiedy wyjechaliśmy na powierzchnię dowiedzieliśmy się, że tam, gdzie przed chwilą byliśmy, był wybuch metanu i dwóch ludzi zginęło. To, że zdążyliśmy stamtąd wyjechać, no… to będę pamiętał do końca życia. Albo była też taka sytuacja, że przyszliśmy do wyjazdu na górę, pod szyb i na głównym przekopie przy szybie pękła rura z powietrzem. Taki był huk potężny, tak się zrobiło ciemno, że wszyscy spanikowali, bo jeszcze ktoś krzyknął, że wybuch pyłu węglowego. Pozakładaliśmy maski pochłaniające i wycofaliśmy się do innego rejonu, a potem się okazało, że to nie wybuch pyłu węglowego, ale to rura pękła z ciśnieniem głównym powietrza, a że było takie ciśnienie sprężone, strasznego kurzu i pyłu narobiła. Wszyscy myśleliśmy, że to już koniec. Pomyślałem wtedy, że dopiero zacząłem pracować, a już przyjdzie umierać. I to były dwa takie najważniejsze zdarzenia.

– A jaki był twój najlepszy dzień w pracy?

– Najlepszy dzień, jak kończyłem [śmiech]

– Czy otrzymałeś jakieś odznaczenia?

– Tak, otrzymałem trzy krzyże: brązowy srebrny i złoty. Za zasługi w pracy, za bezpieczną pracę.

– Jakie były u Was obyczaje?

– Kiedy byliśmy na dole, wszyscy mówili sobie na Ty – bez względu na wiek, a jak się przechodziło koło jakiejś roboty albo szło na jakąś robotę to się mówiło ‘’Szczęść Boże’’. Co roku o 6.00 rano 4 grudnia, kiedy była Barbórka, tam gdzie mieszkała dyrekcja, grała górnicza orkiestra dęta. A, że koło mnie mieszkała dyrekcja to co roku miałem przyjemność posłuchać skocznych dźwięków, a potem szli przez miasto i grali.

– To już chyba wszystko, co chciałam wiedzieć, bardzo Ci dziękuję za rozmowę i do zobaczenia

Maksymilian Mazur

Publiczna Szkoła Podstawowa z Oddziałami Integracyjnymi nr 26 im. Komisji Edukacji Narodowej

Wywiad z moim dziadkiem Wiesławem Paprotnym, emerytowanym wałbrzyskim górnikiem

Maksymilian(Ja): Cześć, chciałem dziś z tobą porozmawiać o twojej górniczej przeszłości, o życiu codziennym , twoim stanowisku i roli w kopalni itd.

Wiesław Paprotny (Dziadek): Dobrze, z chęcią odpowiem na twoje pytania.

M: W takim razie moje pierwsze pytanie brzmi tak: Dlaczego wybrałeś właśnie ten zawód ?

W: Wybrałem ten zawód ,ponieważ potrzebne nam były pieniądze .Górnictwo w tamtym okresie , ja podjąłem pracę w roku 1980-1981 ,stwarzało ono takie warunki, w których można było utrzymać rodzinę. Byłem żonaty, miałem troje dzieci Marcina, Tomka i Ewelinę, czyli miałem dwóch synów i córkę. Praca w innej gałęzi nie pozwoliła by na taką…

M: Perspektywę ?

W: …egzystęcje. W roku 1984 utworzono tutaj kierunek na Politechnice wydział górniczy zaoczny, ja miałem średnie wykształcenie , bo miałem zdaną maturę i poszedłem na studia i skończyłem je w roku 1989 i uzyskałem tytuł inżyniera górnika. Miedzy rokiem ’81-’89 zajmowałem różne stanowiska , zacząłem od pracy fizycznej, a w roku ’85 zostałem sztygarem , bo już kopalnia wiedziała , że ja studiuję , że będę inżynierem , już wprowadzono mnie w ten tryb maszyny , żeby nadzorować ludzi.

M: A pamiętasz może swój pierwszy dzień w pracy ?

W: Oczywiście , że tak ! To był zaraz pierwszy dzień po świętach Bożego Narodzenia. Także ja poszedłem do pracy , to było dla mnie wielkie przeżycie. Poszedłem „na nockę”, tam była duża łaźnia , tam znaleźć się w tym labiryncie, bo przecież ciemno , wszystkie te ubrania takie same , punktualnie musiałem się stawić na godzinę 22 , to ja poszedłem już do pracy o godzinie 20 , żeby się tam nie spóźnić. Oczywiście ukradli mi ubrania (śmiech),te nowe , które wziąłem z magazynu. Poszedłem do łaziennego , on dał mi takie ubrania , że wiesz wyglądałem jak taki strach na wróble (śmiech).Na drugi dzień jak przyjechałem, dano mi takie ubranie nowe i już potem pilnowałem. Praca była bardzo trudna , bo ja pierwszy raz pojechałem pod ziemię , to było na kopalni Wałbrzych , pojechałem prawie 600 m pod ziemię, 7,5 godziny , wyjechałem , wykąpałem się , przyszedłem do domu bardzo zmęczony , poszedłem spać i na drugi dzień znowu , na taką samą zmianę. Praca bardzo trudna, niebezpieczna i odpowiedzialna.

M:Jakie były takie stosunki/relację pomiędzy wami górnikami ?

W:Bardzo fajne, bardzo fajne, wszyscy się szanowali , nikt nie przeklinał, nie wolno było gwizdać , bo to było najgorsze , najgorsze co można było zrobić w kopalni. Wszyscy pozdrawiali się „Szczęść Boże”, „Szczęść Boże” to dodanie sobie otuchy to liczenie na to , że Pan Bóg pomoże w tym , że człowiek pójdzie sobie do pracy i wróci szczęśliwie , cały do domu i to tak wytrwało w polskim górnictwie , że zawsze witało się pod ziemią nie „Cześć” , „Dobry Wieczór” czy „Dzień Dobry” tylko „Szczęść Boże” i też się tak żegna , jak zjeżdżało się pod ziemię i było się w tej „klatce” , czyli w tej windzie , każdy zdejmował hełm i „Szczęść Boże „.Później zakładali hełm , zjeżdżali w dół , wychodzili z „klatki” znowu szacunek „Szczęść Boże „.Jak kończyli prace to samo .

M:A pamiętasz może swój jakiś najtrudniejszy okres lub dzień ?

W:Było wiele takich , to była trudna praca , pamiętam wypadek w którym zginął młody człowiek. I on niestety miał 19. Pracował dopiero 3 dni ! Okoliczności przypadku okazały się dla mnie przytłaczające, pracowałem na kopalni parę tygodni.

M:Jaka była twoja funkcja pod ziemią ? Czym się zajmowałeś ?

W:Ja pracowałem w dziale , który zajmował się transportem . W kopalni pod ziemią był bardzo duży transport czyli lokomotywy, tory i wagony. Było przewożone wszystko: węgiel, materiały , który był potrzebny do pracy , no bo każda inwestycja potrzebuje materiału, to co wypełniało chodniki czyli budowa górnicza podporowa, elementy drewniane , bardzo dużo drewna , materiały wybuchowe , bo tam byli górnicy strzałowi , wagony osobowe , bo ludzie jeździli do pracy , pieszo mieli parę kilometrów , więc wszyscy jeździli pociągami. Ja na początku zajmowałem się tym, że naprawiałem tory i potem jak skończyłem zostałem sztygarem i nadzorowałem te prace. A jak zostałem kierownikiem miałem pod sobą 300 ludzi. Ja byłem bardzo młodym kierownikiem , miałem tylko 35 lat. Później przestałem być kierownikiem i dyrektor przydzielił mi funkcje nadsztygrara BHP , czyli jeździłem pod ziemie i pilnowałem bezpieczeństwo pracowników. Sprawdzałem czy pracują zgodnie z przepisami, ,żeby nikt nikogo nie uderzył i żeby pracowali wszyscy bezpiecznie.

M:Czy nie było ci trudno być kierownikiem w wieku 35 lat ?

W:Otóż na początku owszem było trudno, aczkolwiek z dnia na dzień coraz bardziej przyzwyczaiłem do swojej roboty. Co prawda nie było łatwo zapanować nad wieloma hałaśliwymi i rozproszonymi gwarkami , jednakże z czasem coraz lepiej dogadywałem się ze swoimi ludźmi i starałem się dobrze organizować czas i warunki pracy. Miałem dobry wizerunek na swoim szybie i dzięki temu udało mi się zmniejszyć liczbę wypadków. Wszyscy się mnie słuchali , ponieważ działałem mądrze i rozważnie .Jestem zadowolony z tego co zrobiłem w tym czasie.

M:Jaka była twoja satysfakcja z tej pracy , czy odczuwałeś jakąś dumę ?

W: Bardzo dużą, bardzo dużą , ponieważ spadła ilość wypadków, byłem lubiany i szanowany przez załogę , wszyscy bardzo grzecznie i z szacunkiem się ze mną witali.

M:Jak oceniana była postać górnika wśród ludzi innych fachów ?

W:Była to postać bardzo doceniana wśród zwykłych ludzi, odnoszono się do niej z wielkim szacunkiem i powagą. Jednakże wizerunek w pewnej części podupadł, gdy wprowadzono tzw.”Książeczki G’ dzięki którym mogliśmy kupować rzeczy zwykle niedostępne takie jak : pralki, lodówki, samochody itp. otrzymywaliśmy wysokie wypłaty, więc ludzie uważali, że prace w kopalni każdy może dostać. Sprowadzano wtedy młodych ludzi z całej Polski.

M:Czy pamiętasz swój ostatni węgiel i odczucia przy zamykaniu Zagłębia Wałbrzyskiego?

W:Tak pamiętam było to w roku 1996, pamiętam to wydarzenie jakby to było wczoraj. Co prawda odczuwałem żal, że przerwano 400-letnią tradycje Wałbrzycha. Co prawda tęsknie za tymi czasami jednakże zawsze najważniejsze dla mnie będzie bezpieczeństwo.

M:Bardzo dziękuje za ten wywiad.

Oliwia Plech

Publiczna Szkoła Podstawowa z Oddziałami Integracyjnymi nr 26 im. Komisji Edukacji Narodowej

POKOLENIA ŁĄCZĄ…

Od lat uważa się za miasto górnicze. Na jego terenie początkowo kopalń znajdowało się niewiele, gdyż „na większe wydobycie nie pozwalały trudne warunki geologiczne, cienkie pokłady zaburzone tektonicznie i zagrożenia naturalne, czyli wybuchy metanu oraz wyrzuty głazów i skał. Wszystko to spowodowało, że produkcja węgla była tu droga” tłumaczy geolożka dr Eufrozyna Piątek- „Miasto Wałbrzych w aspekcie rozwoju górnictwa”.

Dzisiejszym gościem wywiadu jest ponad 80 letni doświadczony górnik pan Antoni Jarzębina.

-Może opowiedziałby pan o tradycjach górniczych, gdzyż wiemy, że w waszej rodzinie utrzymuje się tradycja z pokolenia na pokolenie w tym zawodzie.

-Tak. Tradycja jest dosyć daleka iż sięga aż 4 pokoleń. Dzięki temu dowiedziałem się bardzo istotnych rzeczy zanim jeszcze zacząłem pracować. Ponad to chciałbym przekazać te informacje dla swojego syna, którego niestety nie mam dlatego przekażę je dzisiaj tobie.( chwila ciszy) Na początku XXw w Wałbrzychu i jego okolicach działało 15 kopalń. Ich roczne wydobycie sięgało wówczas ponad 4 mln ton węgla. Łączna ilość pracowników liczyła ok 20tys.

-Tylko 4 tony węgla ?! Co się stało, że polepszyła się produkcja kruszcu?

-Zakłady przeszły unowocześnienie. Ponad to m.in. Hochbergowie połączyli swoich 12 kopalń w jeden ogólny zarząd i dobudowali nowe: „Tiefbauschacht” (zamknięta po II wojnie), „Bahnschacht” (później ,,chrobry”). Poza tym powstawały także inne okoliczne kopalnie takie jak np. Po drugiej wojnie światowej „Thorez” (później „Julia”) czy chociażby „Friedenshoffnung” w Sobięcinie („Victoria”). Kopalnie rosły jak grzyby po deszczu. Każdy szyb traktowano oddzielnie. Zaczęło się od roku 1747, gdzie było ich tylko 7, a skończyło się ok roku 1805 kiedy w sumie było ich aż 54!

-To naprawdę imponująca liczba …. Opowie nam coś pan o tzw Osfluchcie i z czy był on związany? W jaki sposób Wałbrzych zaczął uchodzić za rejon biedy?

-Ludzie zjeżdżający pod ziemię nie zarabiali dużo pieniędzy i należeli do miejskiej biedoty co łączyło się z wyjechaniem ponad 8tys robotników zagłębia dolnośląskiego, a wraz z tym tzw. Osflucht, czyli masowa migracja ze wschodu na bardziej zamożne tereny zachodnie. W ten sposób Wałbrzych zaczął uchodzić za rejon nędzy i biedoty.(westchnienie)

– Dlaczego więc nie zamknięto Wałbrzyskich kopalń pomimo ciężaru ich utrzymania?
– Otóż okazało się, że nasz węgiel ma ciekawą cechę przez co jest wyjątkowy… Czytałem kiedyś książkę dr Eufrozyny Piątek, gdzie napisała „To jego wysoka jakość. Wałbrzyski węgiel posiada śladowe ilości siarki i fosforu. Idealnie nadaje się do koksowania”.

-Słyszę, że poza tym że pracował pan w kopalni węgla kamiennego i miał pan styczność z tym zawodem od praktycznie dzieciństwa lubi pan czytać także książki na ten temat.

-Owszem … ale tylko niektóre. Ten fragment zapamiętałem, dlatego że pani Eufrozyna jest znakomitą geolożką, która zna się na swojej pracy. Szczerze polecam jej książki…(uśmiech)

– Dobrze skoro jesteśmy przy koksowaniu… Kto jako pierwszy skoksował węgiel? I co się później z nim działo?

-Jako pierwszy węgiel Wałbrzyski skoksował nadleśniczy Hochbergów J.Ch.Heller w 1776r. Od 1878roku wałbrzyski koks był wysyłany do zakładów hutniczych w Saksonii w ten sposób Wałbrzych odkrył, że koksowanie to bardzo dobry sposób zarabiania pieniędzy. Przemysł ten ograniczały tylko możliwości transportowe. Przełomem okazało się otworzenie linii kolejowej z Wałbrzycha do Wrocławia, a następnie do Kłodzka i Jeleniej Góry. Powstający podczas spalania gaz koksowniczy zasilał m.in. Wrocław, Legnicę czy Zgorzelec.

-Powracając do samego wydobyci węgla… z czasem cena wydobycia kruszcu przewyższała cenę sprzedaży…

– Tak. Niestety w końcowym etapie koszt wydobycia sięgał 16 365zł za co sprzedaż wynosiła tylko 7 622zł. (zniesmaczona mina)

-Co przyczyniło się do zamknięcia kopalni poza cenami wydobycia urobku?

– W 1990 roku polski minister przemysłu dostał raport o opłacalności eksploatacji Wałbrzyskich kopalń. Zauważył także to, że kopalnie Wałbrzyskie nigdy nie osiągną poziomu wystarczalnego, aby obywatele nie musieli dopłacać. Zamknięto „Julię”, „Wałbrzych” i „Victorię”. Ostatni wózek wyjechał w 1996 roku z kopalni „Thorez”. (chwila zamyślenia)

-Trochę szkoda pod względem dużego potencjału naszego węgla, gdyż jest on wysokokaloryczny … no cóż…a może tak… jak się wydobywa węgiel?

-Owszem szkoda…czarne złoto wydobywa się za pomocą dwóch podstawowych technologii. Metodą filarową, polegającą na drążeniu złoża, przy jednoczesnym pozostawieniu części węgla mających pełnić funkcję filarów zabezpieczających strop. Jednak przy stosowaniu tej metody spora część złóż zostaje pod ziemią. Bardziej efektywna jest metoda polegająca na kopaniu dwóch równoległych tuneli, a specjalne maszyny górnicze wybierają węgiel między tunelami. Dzięki temu surowiec można pozyskiwać nawet w bardzo silnie zurbanizowanych rejonach. W Wałbrzychu najbardziej popularnym sposobem jest metoda głębinowa z równoległymi tunelami, czyli tzw. „podziemnymi chodnikami”.

To dzieli się jeszcze na dwa typy pozyskiwania. Pierwszą z nich jest metoda odkrywkowa polegająca na wydobywaniu złóż płytko pod ziemią. Sposób ten popularny jest w zakładach w Australii i USA. Wykorzystywana jest również do eksploatacji złóż węgla brunatnego. Jednak ma bardzo duży minus. Otóż problem w tym, że podczas wydobycia środowisko podlegane jest dużej degradacji. Drugą metodą jest metoda głębinowa, którą stosuje się głównie w Europie, Azji oraz Afryce. Dzięki temu rozwiązaniu węgiel można wydobywać ze złóż złożonych nawet kilometr pod powierzchnią. Sama kopalnia może zajmować bardzo duży obszar w głębi ziemi, a specjalne kolejki wożą górników od szybu do ściany węgla pokonując wielokilometrowe odległości.

-Brzmi to wszystko bardzo skomplikowanie.

-W rzeczywistości dla doświadczonego i wykwalifikowanego górnika nie jest. Po jakimś czasie zna to wszystko i całość wchodzi mu w krew. Pomijając fakt, że chociażby ze względu na ilość lat spędzonych pod ziemią jego praca staje się jego drugim domem. (dumny uśmiech)

-Ubrał pan to wszystko w piękne słowa… dobrze jak w takim razie wyglądał przebieg pozyskiwania czarnego złota w Wałbrzychu?

-Dziękuję. Po prostu moim zdaniem tak właśnie jest. A zatem w Wałbrzychu pozyskiwanie węgla zaczynało się od nawiercenia otworów i włożeniu lasek z materiałem wybuchowym, które były połączone razem do jednego centralnego przewodu. Górnicy odchodzili na określoną odległość do wnęki na chodniku z szybem wentylacyjnym, zakładali maski i podpalali środek wybuchowy, a ten po podpaleniu kruszył się na mniejsze kawałki, które załadowywał grot łopatą na gumową taśmę zgrzebową. Czarne złoto trafiało do przesypu, gdzie przesypywano je do wagoników, a te jechały torami do windy, którą wyjeżdżały na powierzchnię.

-Jakie głębokości mogły osiągać szyby w naszym mieście?

-Przeróżne… zazwyczaj jednak potrafiły osiągnąć 600 metrów w dół w jednej części, a do tego jeszcze 400m małym tunelem.

-To sporo! Musiało być nieciekawie … Przejdźmy do kwestii o samych pracownikach…. Jak wyglądały ubiór codzienny w porównaniu ze strojem odświętnym…

– No ciekawie nie było…Standardowy ubiór górnika składał się z szerokiej bluzy i spodni, które nie krępowały ruchów. Najbardziej charakterystycznym elementem był skórzany fartuch, zawiązywany z tyłu na biodrach. Buty były ciężkie i na grubych podeszwach. Uroczysty strój nie jest oryginalnym polskim pomysłem. Twórcy inspirowali się elementami mundurów Freiberskiego. Składał się z czarnej kurtki zapinanej na guziki z godłem górniczym, na głowie czako z pióropuszem (kolor odpowiadał poszczególnym statusom np. Zielony- przeznaczony dla generalnych dyrektorów), do tego czarne proste spodnie, na piersiach mięli wyszyte dystynkcje stopnia górniczego, kołnierz był ozdobiony znakiem górniczym (pyrlik i żerczko) wyhaftowanym złotą nicią, w lewym ręku trzymali honorową szpadlę zakończoną frędzlami w kolorze odpowiadającym randze.

-A co z wynagrodzeniami?

-Górnik podczas swojej pracy jak i na zakończenie mógł dostać różnego rodzaju ordery, krzyże i medale odpowiadające rodzajowi zasłużenia (np. Za zasługi czy za zaangażowanie i długoletnią pracę).

-Posiada pan jakieś?

-W mojej kolekcji jest około 12 medali za m.in. 40 lat pracy i społecznego działania czy też odznaka spartakiada. (radosny, dumny uśmiech)

-Za taką wiedzę należy się panu… Jak wyglądał przeciętny dzień górnika i ile godzin spędzał poza domem?
-Dzień z życia górnika wyglądał codziennie tak samo. Pierwsza zmiana szychty zaczynała się od godziny 6 do 14 (tzw. „ranka”), druga od 14 do 22 (tzw. „popołudniówka”), a trzecia od 22 do 6 rano (tzw. „nocka”). Długość samej pracy górnika wynosiła 8 godzin, trzeba niestety doliczyć czas, który musieli poświecić w wypadku jakiejś awarii.

No ale od samego początku… Górnik przyjeżdżał na określoną godzinę do zakładu. Pierwszą rzeczą jaką robił było przebranie się w szatni. Szatnia trochę się różniła, od tych które mamy teraz, otóż każda osoba miała kluczyk do swojej kłódki od łańcucha, który był doczepiony do sufitu, na którym był hak na ubrania. Było to konieczne ze względu na utrzymanie czystości, ładu i bezpieczeństwa. Następnie szedł po odbiór swojego własnego identyfikatora w postaci metalowej blaszki z indywidualnym numerem. Zostało to wprowadzone po to, aby sprawdzać czy dany górnik ukończył pracę także po to aby mieć pewność, że nikt nie został np. Zawalony przez tunel. Kolejnym krokiem było pobranie lampy górniczej, która była w stanie świecić 8 godzin i maski tlenowej. Z takim wyposażeniem robotnik udawał się do szybu i w zależności od poziomu, na którym pracował tam zjeżdżał. Wsiadał na wagonik i specjalnie wyszkolony maszynista wiózł go wraz z innymi górnikami do miejsca pracy. Po wyjściu z wagonu, wąskim chodnikiem pod ścianę urobku węgla. Tam pracowali około 4 godziny- do czasu półgodzinnej przerwy śniadaniowej, którą odbywali na miejscu. Po skończonej pracy pracownik szedł zdać numerek, umyć się, oddać ubrania do prania, gdyż w zakładzie były pralnie dbające o czystość ubrania roboczego. Później była przerwa obiadowa, gdzie głównym daniem były zupy, można tam było też dostać mleko, kawę zbożową czy herbatę.

-To znaczy, że w jakimś stopniu dbali o robotników.

-W jakimś na pewno…(sarkastyczny akcent)

-Jeszcze na koniec chciałbym się zapytać jakich pracowników wyróżniamy?

Wyróżniamy m.in. pracowników: pracownik fizyczny (górnik), brygadzista(zarządca brygady) , sztygar ( zarządca brygadzisty i brygady), nadsztygar(kierownik), strzałowy, dozór techniczny (tj. mechanik, ślusarz, metaniarze, pracownicy przewozu węgla, maszyniści

-To już koniec dzisiejszego wywiadu… dziękuję za poświęcony czas. Do widzenia.

-Nie ma problemu. Do widzenia.

Maria Czupryn

Publiczna Szkoła Podstawowa z Oddziałami Integracyjnymi nr 26 im. Komisji Edukacji Narodowej

Ciężkie czasy tworzą silnych ludzi

Opowiadanie o Tadeuszu Jańczuku

14 października 1953 roku w Białej Podlasce przyszedł na świat chłopczyk o imieniu Tadzik. Miał duże, niebieskie oczy, pulchniutkie policzki oraz ciemne znamię na lewej łopatce w kształcie wilka. Już po tym znaku było wiadomo, iż będzie to człowiek szczególny. Tadek miał czworo rodzeństwa, trzy siostry: Celinę, Ewę i Czesię oraz jednego brata Hipolita. Był najmłodszy z nich wszystkich. Jego matka ciężko zachorowała, ojciec i reszta rodzeństwa opiekowali się nim i rodzicielką jak mogli najlepiej. Z tego powodu Tadeusz został zarejestrowany w Urzędzie Stanu Cywilnego dopiero 5 stycznia 1954 roku. Taka data widnieje w dokumentach urzędowych.

Po 7 latach mały Tadzik trafił do szkoły oddalonej od domu o 20 km, gdzie dowożony był wozem, saniami zaprzężonymi w konie. Uczył się pilnie, był bardzo otwartym oraz kreatywnym chłopcem. Zawsze pomagał kolegom w potrzebie, w wyniku tego był bardzo lubiany.

Szkolne lata minęły szybko. Nadszedł czas obowiązkowej, dwuletniej służby wojskowej. Szkolony był na elektromechanika i kierowcę ciągnika kołowego. „W okresie 26.03.1973 – 28.03.1974 ukończył przeszkolenie wojskowe cywilne przydatne w wojsku z ogólnym wynikiem dobrym i uzyskał podstawowe kwalifikacje specjalistyczne w specjalności wojskowej nr 030 korpusie osobowym WRT. Dnia 08.03.1975 roku zdał egzamin kwalifikacyjny i rozkazem dowódcy 4961 nr pf9 uzyskał 3-cią klasę kwalifikacyjną w specjalności wojskowej nr 030 korpusie osobowym, grupie WRT. ” – zapisy z legitymacji specjalisty wojskowego wydanej przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Jego wyniki w wojsku były bardzo dobre, a swoją sprawnością fizyczną bił wszystkich na głowę. Tadzik wciąż nie wiedział, czy po dwóch latach obowiązkowej służby wojskowej ma zostać w wojsku, jako zawodowy żołnierz, czy zająć się czymś innym.

Przyszedł czas ceremonii, która była uwieńczeniem dwuletniej służby. Po przemowach dowódców nadszedł czas wręczania kwiatów, a nasz bohater nadal nie był pewny co do dalszych planów. Każdy szeregowy dostawał wiązankę od dziewczyn wyznaczonych do tego celu. Tadeusz, już wyciągał rękę po kwiaty, nagle zobaczył piękne, świecące oczy młodej damy. Ich spojrzenia spotkały się, obydwoje patrzyli na siebie nic nie mówiąc i lekko się uśmiechając. Szeregowy zrobił pierwszy krok, spytał się o imię. Dama, o włosach lśniących jak złoto odpowiedziała anielskim głosem, iż ma na imię Małgosia i pochodzi z Wałbrzycha – rejonu, gdzie królowało górnictwo. Po paru dniach spędzonych razem oboje byli zachwyceni sobą. Niestety, Małgosia musiała wracać do domu.

Tadeusz postanowił podążać za głosem serca i pojechać razem z wybranką do Wałbrzycha. Nocował w małej izdebce nieopodal domu jego przyjaciółki. Podczas zwiedzania miasta usłyszał, że właśnie szukają nowych pracowników do pracy w kopalni. Młody, wysportowany i ambitny chłopak udał się do kopalni Wałbrzych Pole Chrobry przy ulicy Beethovena w Wałbrzychu. Po wstępnych rozmowach został przyjęty na szkolenie. Pierwszy dzień pracy rozpoczął się od szkolenia na powierzchni. Zapoznanie się z nowymi kolegami poszło bardzo łatwo. Wszyscy byli tam bardzo koleżeńscy oraz chętni do pomocy. Kolejne 30 dni trwało szkolenie na warsztacie mechanicznym na dole. Najważniejsze było pozytywne nastawienie. Dla żartów usłyszał parę słów otuchy: „ będzie z ciebie górnik jak z diabła organista”. Wszyscy się śmiali, panowała tam bardzo przyjazna atmosfera, którą tworzyli ludzie pracujący w tamtejszej kopalni.

Swoją pracę Tadzik rozpoczął z numerem 2517 na stanowisku mechanik maszyn górniczych. Bardzo mu się ta praca podobała. Mimo, że była ciężka i monotonna, to każdy dzień w niej wspominał miło. Minęło parę lat i młody górnik stanął na ślubnym kobiercu ze swoją Małgorzatką.

31 grudnia 1977 roku Tadeuszowi i Małgorzacie urodziła się córeczka, której nadali imię Magda. Byli bardzo szczęśliwi z tego powodu. Tadeusz pracował tylko na nocne zmiany, aby w dzień jak najwięcej czasu poświęcić swojej córce. Życie codzienne wyglądało dość normalnie, 29 dni roboczych w miesiącu. Każdy zjazd szybem na dół wiązał się z pewnym stresem. Dla rozluźnienia napięcia górnicy robili sobie żarty, gdy zjeżdżali windą w dół i mijały się dwie klatki zaczynało telepać windą i trzeba było się trzymać.

Zjazdy nowych górników do podziemi zawsze były okazją do żartu. W lutym 1979 pracę podjęło kilku nowych, młodych ludzi. Wydawało im się, że praca górnika jest bezpieczna, a ponieważ byli sprawni fizycznie, to na pewno dadzą sobie radę. Starsi górnicy szybko wyprowadzili ich z błędu i już podczas zjazdu w dół zaczęły się ich obawy. Tadek krzyknął: „ Uwaga zakręt, trzymajcie się! ”. Od tamtego czasu takie zjazdy były miło wspominane.

W 1980 roku Polskę ogarnęła fala strajków. Tadeusz wraz z kolegami 27 sierpnia przystąpił do strajku i na pięć dni pozostał za bramami kopalni. Strajk zainicjowany został przez Kazimierza Żołnierka i Zdzisława Włodarczyka. W nocy do strajkujących przyjechał I Sekretarz Komitetu Miejskiego PZPR w Wałbrzychu. Namawiał ich do przerwania strajku. Jednak było to bezskuteczne. 28 sierpnia do strajkujących dołączyli górnicy z kopalni Thorez. Była to pierwsza kopalnia węgla w Polsce, która strajkując popierała protestujących stoczniowców ze Szczecina oraz z Gdańska. W tym samym dniu na terenie kopalni Thorez zawiązał się Międzyzakładowy Komitet Strajkowy w Wałbrzychu. 30 sierpnia na terenie kopalni odprawiona została msza polowa przez wałbrzyskich księży. Na jej terenie stanął duży, drewniany krzyż. Były to chwile wzniosłe, każdy z górników miał łzy w oczach, gdy odśpiewali razem pieśń „Boże coś Polskę”. Tadeuszowi było bardzo przykro, że może widzieć się z żoną, która przynosiła mu posiłki tylko przez bramy zakładu. Dodatkowo żal ściskał mu gardło, ponieważ wraz z jego żoną przed wejściem do pracy stała mała Madzia. Małgorzata nie miała żalu do męża, bowiem doskonale wiedziała, że jej mąż postępuje słusznie stając do walki o lepsze jutro.

Każdego roku w dniu czwartego grudnia górnicy obchodzili dzień św. Barbary – tzw barbórkę. W ten dzień znaczna część górników miała wolne, a rano budzeni byli przez górniczą orkiestrę dętą, która chodziła po osiedlach górniczych i grała skoczne marsze. W tym czasie odbywała się Karczma Piwna, gdzie wszyscy panowie celebrowali swoje święto, oraz Babski Comber. Tam z kolei panie, które pracowały w górnictwie czciły ten dzień.

Lata pracy w kopalni przeplatały się z licznymi tragediami. Różnymi wypadkami, wybuchami metanu i nagłymi zawałami węgla. To wszystko pozostaje w pamięci. Tadeusz dokładnie pamięta, dzień18 grudnia 1985 roku, kiedy nastąpił wychucha metanu. Zginęło wtedy 18 górników. Najstarszy miał 42 lata, najmłodszy 18 lat i całe życie przed sobą. Zginęło wtedy jego wielu kolegów, tych z którymi zjeżdżał szybem pod ziemię, tych z którymi żartował w szatni. Dla nich wtedy ostatni zjazd. Być może dlatego, gdy zmieniały się szychty górnicze, to mijający się robotnicy dość często pozdrawiali się słowami „Szczęść Boże”. Tadeusz też miał kilka na szczęście drobnych urazów. Któregoś razu podczas pracy, Tadeusza uderzył w mostek ciśnieniowy wąż. Do dziś pamięta on ten ból i strach. Po tym wypadku kilka dni spędził w szpitalu a potem jeszcze parę tygodni w domu.

Za swoją ciężką pracę Tadeusz 31 października 1984 roku został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi, natomiast 18 października 1989 roku Srebrnym Krzyżem Zasługi.

Wszystkie lata pracy w kopalni odcisnęły się jednak na zdrowiu Tadeusza. Codzienny stres związany ze zjazdami na dół, wypadki, oglądnie niekiedy martwych ciał kolegów, czy podtrzymywanie na duchu tych rannych, ich rodzin pozostają w pamięci. Mimo, że chciałoby się zapomnieć, to nie można. To właśnie jest taka specyficzna praca. Praca w kopalni odciska także piętno na żonach górników. Gdy Tadeusz wychodził z domu do pracy, jego żona Małgorzata zawsze się bała czy nic się nie stanie, czy wróci do domu, bo to tak niebezpieczna praca związana z wielkim ryzykiem, gdzie wszystkie prawa fizyki czasami zanikają. Tak było przez 25 lat.

Dzisiaj Tadeusz Jańczuk jest już od 15 lat na emeryturze. Jest moim dziadkiem. Interesuje się fotografowaniem. Dużo spaceruje, robi przepiękne zdjęcia otaczającej go przyrodzie, zabytkom Wałbrzycha. Pomagał również mojej klasie promować jego ukochane miasto. Zamiast w wąskich, kopalnianych chodnikach potrafi leżeć w zaspach śnieżnych i fotografować dziki.

Mój dziadek Tadek razem z moją babcią Małgosią zajmowali się mną, gdy byłam mała, bo moi rodzice pracowali. Teraz pomagają się opiekować moją siostrą Marceliną.

Gdybym mogła, to przyznałabym mojemu dziadkowi Złoty Krzyż Zasługi za jego niezłomność, za wytrwałość, za poświęcenie dla Kopalni, Wałbrzycha rodziny i dla mnie.

Agata Batóg

Publiczna Szkoła Podstawowa Nr 21 im. Olimpijczyków Polskich

Historie mojego dziadka

Opowiadanie o Tadeuszu Łukasiewiczu

Przerwa się dłużyła i dłużyła…., nagle zadzwonił dzwonek. Pani Ola zaprosiła wszystkich uczniów wraz z opiekunami do klasy.

Po zajęciu miejsc wychowawczyni powitała wszystkich z wielkim uśmiechem oraz słowami ,,Witam na otwartych dniach pracy”. Po krótkiej przemowie wstępnej, przedstawieniu dalszego planu działań i opowiedzeniu, dlaczego się zgromadziliśmy, nastąpił moment, w którym nasi opiekunowie opowiadali o swojej pracy. Na początku wystąpił mój dziadek Tadeusz Łukasiewicz. Na forum całej klasy zaprezentował się w górniczym mundurze, do którego były poprzypinane odznaki i medale. Opowiedział nam o swojej pracy górnika, że przepracował 30 lat od 1954r do 1984, oraz o związanymi z nią wydarzeniach. Przy niektórych nawet pokazywał zdjęcia. Jako pierwszą opowiedział nam dość smutną historię. Pracował wtedy na nocnej zmianie, nagle usłyszano wybuch od strony jednego z odcinków. Na pomoc poszkodowanym rzuciło się kilku górników. Szli po rannych 24 godziny. Okazało się, że w wybuchu zaginęło 27 pracowników. Niestety wszyscy okazali się martwi – lecz czy martwych, czy żywych wyciągnąć ich musieli, gdyż nie mogli zostawić ciała górnika pod ziemią.

Następne opowieści były bardziej bądź mniej zabawne, najśmieszniejsza zdarzyła się na pogrzebie. Otóż ksiądz (osoba pracująca w górnictwie, będąca na pogrzebach jako osoba przemawiająca), żeby dodać sobie otuchy przed pogrzebem, poszedł na piwo. Niestety był tak bardzo pijany, że na przemowie powiedział, do nieboszczyka, iż dzięki partii PZPR leżysz tu teraz, drogi górnik. Opowiedział nam też, jak to zawsze o dziesiątej mieli porę śniadaniową i jedli zupę ze swoich wielkich bidonów. Najciekawszą historią była ta, w której nam wyjaśnił, dlaczego w lewej ręce w jednym z pięciu palców nie ma połowy paznokcia. Kiedyś zerwał się łańcuch na przewodniku. Gdy dziadek próbował go spiąć, jedna część odbiła się i uderzyła w palec. Mówił nam również, że Barbórkę obchodzili już od samiusieńkiego rana, gdyż od 6 nad ranem ulicami miasta przemieszczała się orkiestra inaugurująca rozpoczęcie święta wszystkich górników. Oprócz spotkań i świętowania w gronie rodzinnym wieczorem w Karczmie Górniczej odbywały się hulanki i swawole. Natomiast w Sylwestra w karczmie bardzo lubianą grą przez górników była Zgrywa – była śmieszna, a czasem i niecenzuralna. Polegała ona na śpiewaniu piosenek i opowiadaniu wierszyków, dowcipów. Oprócz większych uroczystość, wspólnym miejscem spotykających się górników była świetlica górnicza. Dziadziuś wspomniał jeszcze, że jego kopalnia ,,Wałbrzych” organizowała różne zawody dla pracowników. Najbardziej lubił SPARTAKIADĘ, czyli mecz piłki nożnej, zawody strzelnicze, w których strzelało się z KBKS-U. Wspomniał, że kobiety też kiedyś pracowały na kopalni, np. w sortowni lub na guziku – czyli stanowisku, na którym się włączało i wyłączało maszynę, oczywiście trzeba było ją też obserwować, czy nie dzieje się nic, co byłoby błędnym działaniem maszyny. Mimo wszytko najmilej wspominał wycieczkę z bracią górniczą do Warszawy i Krakowa.

Następnie zaprezentowała się mama Kajtka i Olka, będąca policjantką. Po skończonym dniu pracy w szkole udałam się z dziadkiem na długi spacer, a na koniec skoczyliśmy na lody.

Martyna Wilusz

Publiczna Szkoła Podstawowa Nr 21 im. Olimpijczyków Polskich

Wybuch

Wspomnienie Andrzeja Czajkowskiego

Byłem górnikiem kopalni węgla kamiennego „Viktoria”, oddziału szybu „Barbara” w Wałbrzychu. Swoją pracę w górnictwie zacząłem 13 maja 1981 roku. Na początku byłem pomocą dołową. Pomagałem rębaczowi, czyli tak zwanemu przodowemu. Później awansowałem na stanowisko młodszego górnika. Podczas mojej pracy w górnictwie byłem świadkiem okropnego zdarzenia…

Dnia 22 grudnia 1985 roku wyszedłem do pracy na drugą zmianę, jak zwykle. Gdy zajechałem na dół, na trzeci oddział wydobywczy szedłem na rozprowadzenie, gdzie sztygar zawsze przypominał nam zasady BHP. Każdy z górników został przydzielony na swoje stanowisko pracy. Część poszła na ścianę, inni do chodnika, a reszta na przebudowę. Ja szedłem w kierunku ściany 313 wschód. Nieświadomy niczego miałem rozpoczynać właśnie swoją pracę. Wtedy dyspozytor ruchu kopalni zauważył na tablicy informatycznej centralki metanometrycznej wskazania uszkodzenia czujnika zawartości metanu oraz czujnika ciągłości pracy wentylatora lutniowego. Niedługo później nastąpił wybuch metanu. Eksplozja wywołała potężną falę uderzeniową. Wyjazd na powierzchnię był automatycznie wstrzymany. Ratownicy medyczni zjechali na dół, a sztygar powiadomił pogotowie o zdarzeniu. Przyjechały karetki oraz samochód z żywnością. Ruch był możliwy tylko w jedną stronę, czyli pod ziemię, gdyż trzeba było udzielić pomocy poszkodowanym. Takie były przepisy BHP w górnictwie. Ratownicy wydobyli między godziną czternastą a dwudziestą drugą tylko część górników. Ja natomiast wyjechałem o drugiej w nocy, ponieważ dopiero wtedy zezwolił na to nadsztygar. Prawo górników nakazywało na to, że wszyscy muszą być wyciągnięci spod ziemi. Niestety wskutek wypadku zginęło osiemnastu pracowników kopalni. Ostatnią osobę odnaleziono w kanale ściekowym pod wózkiem do przewozu urobku. Po wypadku pojawił się Urząd Górniczy, w celu sprawdzenia czy wszystko zostało dobrze wykonane oraz do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Po kilkunastotygodniowym śledztwie ustalono, że wybuch metanu był spowodowany przez iskrę z pantografu elektrowozu.

W tym wypadku na szczęście nie zostałem poszkodowany, lecz to, co zobaczyłem zostało w mojej głowie do dziś. To było okropne przeżycie, nie chciałbym doświadczyć tego drugi raz.

Martyna Falatyn

Publiczna Szkoła Podstawowa Nr 21 im. Olimpijczyków Polskich

W kopalni było też wesoło

Wspomnienia Dariusza Falatyna

Pracowałem w Kopalni „Thorez”, tutejszej Starej Kopalni, gdzie znajdują się różne wystawy. Wtedy pracowałem jako ślusarz w kuźni na oddziale mechanicznym, odpowiadałem za regenerowanie obudowy ścianowej, stropnice, które wysyłaliśmy na dół, aby pracownicy dołowi pracowali bezpiecznie, żeby były zabezpieczone pokłady. Sprawdzaliśmy je, czy ma swoją wytrzymałość, żeby mogła utrzymać sufit i ściany. W razie nieszczęścia to było wiadome, że dany stojak był zepsuty. Ja wraz z kolegami, którzy zajmowali się wydawaniem obudowy ścianowej dla oddziałów dołowych, nieraz żartowaliśmy, kiedy przychodzili tak zwani kalifaktorzy – czyli osoby z danych oddziałów dołowych pracujących na powierzchni. Żartowaliśmy sobie z nich, gdy im się spieszyło i sami nie mogli załadować stojaków i stropnic na wózki. Z kolegami wymyślaliśmy dla nich jakieś śmieszne zadania, które mieli wykonać. Obiecywaliśmy, że w zamian my im załadujemy, opiszemy i wyślemy na dół, obudowę w wagonach. Pan kalifaktor z szybu „Chwalibóg” przyszedł któregoś dnia, bardzo mu się śpieszyło. Prosił, żebyśmy załadowali mu obudowę i wysłali na dół, więc – jak zwykle – z kolegami zażartowaliśmy, powiedzieliśmy mu, że jak wejdzie na maszt oświetleniowy, dotknie ręką lampy i zejdzie z powrotem w ciągu 5 minut, my załadujemy sprzęt i wyślemy go na dół. Ten pan zrobił to, lecz po zejściu z masztu, bo to było na wysokości około 20 metrów, był tak wykończony, że ledwo co szedł z kopalni „Thorez” na „Chwalibóg”. Nieraz się żartowało, gdy przyszli nowi pracownicy lub uczniowie. Do nauki dawało się im wiadro i kazało im się przynieść pół wiadra sztrumu, czyli po Śląsku prądu, lecz oni o tym nie wiedzieli i nawet cztery godziny chodzili i szukali, żeby troszkę tego przynieść.

Na terenie kopalni było wyznaczone miejsce na składanie obudowy ścianowej, obok tego placu znajdował się basen przeciwpożarowy. Podczas pracy w upalne dni pracowałem w brygadzie. Kilka razy zdarzyło się, że sztygar oddziałowy szukał nas i nie mógł nas znaleźć. Jednak dochodzące z oddali chlupanie zdradzało naszą obecność, kąpaliśmy się. Sztygar był wtedy zdenerwowany i wyznaczał kary.

Lambert Raczyński

Publiczna Szkoła Podstawowa Nr 21 im. Olimpijczyków Polskich

Kryptonim Metan

To był dzień jak każdy inny. Rano wstałem bardzo szybko, bo zaspałem, śniadanie zjedzone w pośpiechu. W drodze do pracy nie spotkało mnie nic innego niż zwykle. Na miejscu przebrałem się i dołączyłem do grupy moich kolegów czekających na zjazd na dół. Jeszcze nie wiedziałem, że kilku z nich już więcej nie zobaczę.

Jak próbuję sobie przypomnieć ten zjazd na dół, wszystko widzę, jakby to był film. Niestety nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii. Część mojej grupy ruszyła pierwszym korytarzem, a druga grupa wraz ze mną jednym z kolejnych. Pracowaliśmy ciężko i bez przerw, a węgla nie ubywało. Około południa nagle rozległ się wielki huk, przeszła fala ogromnego gorąca i zaczęło śmierdzieć gazem. Wszyscy już domyślali się, co się stało, ale żaden z moich kolegów nie odważył się tego powiedzieć na głos.Bez słowa zaczęli nas ewakuować na zewnątrz. Okazało się, że był to wybuch metanu. Zginęło kilkunastu górników, a kilku było rannych, naprawdę mną to wstrząsnęło. Moi koledzy z pacy nagle umarli, ja też mogłem umrzeć, gdybym tylko poszedł razem z nimi.

Na drugi dzień w naszej kopalni zawitali wicepremier Szałajda i generał Czesław, niestety nie pamiętam nazwiska. Była to niesamowita tragedia, po której postanowiłem przestać wykonywać zawód górnika. Nie mogłem się otrząsnąć po tym wydarzeniu. Całe szczęście miałem oparcie wśród rodziny, przyjaciół, a nawet dyrekcji kopalni, z którą utrzymywałem kiedyś naprawdę dobre stosunki.

W dniu, w którym byłem u prezesa, żeby powiadomić go o mojej decyzji, zrezygnowało już sześciu górników. Wchodząc do gabinetu, zastałem naprawdę załamanego człowieka, który zrozumiał mnie bez słów. Zapytał tylko, czy nie boję się, że nie znajdę posady w żadnym innym zakładzie i moja rodzina wyląduje pod mostem. Odparłem mu wtedy zgodnie z prawdą, że boję się, ale nie mogę więcej przebywać w tym miejscu. Trzeba zaznaczyć, że mam pylicę, która niezbyt pomagała mi w pracy.

Mimo wszystko dobrze wspominam górnictwo, bo to właśnie dzięki niemu przeprowadziłem się do Wałbrzycha, atu poznałem miłość mojego życia.